Konie kawaleryjskie.
Bez koni nie można było sobie wyobrazić wówczas żadnej armii. W 1914 r. armia carska dysponowała zaledwie 418 mechanicznymi pojazdami transportowymi i 259 samochodami osobowymi. Rosjanie posiadali wówczas największe formacje kawaleryjskie: łącznie 24 dywizje i 11 samodzielnych brygad. Niemcy mieli 11 takich dywizji. Przed wybuchem wojny światowej europejscy sztabowcy wciąż liczyli na efektywność szarż, nawet przeciw stanowiskom karabinów maszynowych. Wojna szybko rozwiała iluzje. Za ostatnią bitwę kawaleryjską uchodzi rozegrane 21 sierpnia 1914 r. starcie pod Jarosławicami.
Po ustabilizowaniu się linii frontów znaczenie formacji kawaleryjskich znacznie zmalało. Mimo ich rozwiązania lub spieszenia liczbę zmobilizowanych koni szacowano w 1916 r. na blisko milion. Podejmując ofensywę nad Sommą w lipcu 1916 r., za odcinkiem, gdzie planowano przerwać niemiecki front, Brytyjczycy zgrupowali właśnie dywizje jazdy mające wtargnąć głęboko na tyły wroga. Do przełamania nie doszło.
Konie pociągowe.
Bez porównania ważniejszą rolę konie odegrały jako zwierzęta pociągowe. Licząca 144 działa niemiecka brygada artylerii polowej potrzebowała 1850 koni. Na etacie samego sztabu dywizji piechoty było ich aż 88. Tam służyły głównie do przewożenia meldunków i rozkazów. Czas potrzebny im na pokonanie jednego kilometra wynosił 4–6 minut.
W strefie działań wojennych konie były zmuszane najokrutniejszymi metodami do przejazdu przez pole ostrzału, teren zryty lejami, pokryty padniętymi czy dogorywającymi końmi. Cierpiały z braku odpowiedniej paszy, przemęczenia, świerzbu, nosacizny i innych chorób.