„Hej sokoły”. Każdy, kto choć raz był na polskiej fieście, takiej połączonej z tańcem i śpiewem, obserwował, jak zebrani ożywiają się, kiedy wodzirej zaintonuje „Hej sokoły”. Łatwo zobaczyć wtedy, jak budzi się w Polakach kresowa dusza, jak młodzi – na co dzień często dalecy od historycznych refleksji – w jednej chwili stają się Skrzetuskimi i Wołodyjowskimi, a towarzyszące im damy Helenami i Barbarami. Mało kto wie, iż ballada owa powstała w XIX w. i nic wspólnego ze szlachtą przedrozbiorową nie miała. Konstatacja taka biesiadnikom na ogół nie przeszkadza, bo przecież tu liczy się mit, nie historyczna rzeczywistość.
Nim jednak narodziła się trudna do jednoznacznego określenia geograficznego i kulturowego, a zarazem silnie obecna w polskiej kulturze legenda Kresów, Polacy wyruszyli na wschód, przekraczając daleko wschodnią granicę wczesnopiastowskiego państwa. Podczas tej długotrwałej i złożonej, trwającej ponad 400 lat ekspansji stopniowo i w różnych obszarach życia wytwarzała się substancja kulturowa, która potem stała się pożywką kresowego mitu. Jak daleko musiała się przesunąć wschodnia granica Królestwa Polskiego, by zaczęto mówić o tych obszarach jako rubieży państwa?
Frędzle rubieży. Zatem najpierw odpowiedzieć trzeba na pytanie o geograficzne położenie Kresów. I tu napotykamy pierwszą trudność, bo w zasadzie nie tworzyły one samodzielnego, konkretnego bytu politycznego, ale były tylko peryferiami władzy położonej daleko na zachodzie czy wschodzie. Amerykańska historyk Kate Brown w swojej intrygującej książce „Kresy. Biografia krainy, której nie ma” próbuje geograficznie zdefiniować je jako obszar rozciągający się między Dniestrem i Dnieprem, na zachód od Kijowa i na południe od rozlewisk Prypeci, a na wschód od Nowogrodu Wołyńskiego lub bardziej plastycznie „jako frędzle wplatające się w dzisiejszą środkową Ukrainę, to znów wyplatające się z niej”.