W Azji igrzyska to święto. Przy ich organizacji zazwyczaj chodzi o coś więcej niż tylko o sport i pieniądze z praw telewizyjnych. Działały jak polityczny katalizator – te z 1988 r. w Korei Płd. przyspieszyły koniec wojskowej dyktatury. Były też dopalaczem: po 1964 r. postimperialna, pokojowo nastawiona Japonia weszła do gospodarczej pierwszej ligi. Chiny od zawodów w 2008 r. awansowały na mocarstwo z globalnymi ambicjami. Igrzyska służyły też za oliwę laną na wzburzone morze. W 2018 r. Korea Płd. na śniegu i lodzie spróbowała nowego otwarcia z Koreą Płn. Tegoroczna lipcowo-sierpniowa impreza w Tokio w jakimś stopniu ma pomóc Japończykom poradzić sobie samym ze sobą.
Tokio 2020 celuje w powtórkę japońskich igrzysk z 1964 r. Wtedy świat zauroczono pokazem możliwości technologicznych, m.in. najszybszych ówcześnie pociągów i precyzyjnego mierzenia czasu fotokomórką. Teraz do pracy będą powszechnie zaprzęgnięte roboty serwujące jedzenie i wskazujące miejsca na trybunach, ekipom technicznym pomogą dźwigać sprzęt itd. Chodzi o prezentację utopijnej wizji przyszłości, pisze w The Diplomat, serwisie poświęconym polityce Azji, Fumika Mizuno, analityczka think tanku Pacific Forum. Nowego świata, w którym ludzi intensywnie wspierają i wyręczają maszyny.
Algorytmy nie wystarczą
Zainteresowanie rządu robotami i sztuczną inteligencją, twierdzi Mizuno, bierze się z przekonania, że jedynie technologia może stać się panaceum na kłopoty pozbawionego zasobów, starzejącego się kraju. Autorka przestrzega jednak, że algorytmy i innowacje mogą nie wystarczyć w sytuacji, gdy Japończycy nie przejdą równolegle kulturowej transformacji i nie odmienią niektórych instytucji społecznych. Konserwatywny premier Shinzō Abe, który właśnie osiągnął najdłuższy staż na tym stanowisku, sam jest orędownikiem robotyzacji i automatyzacji.