Rok 2023 był dla Pana pomyślny. Finał bielskiego Biennale Malarstwa, duża indywidualna wystawa w Łodzi. Sprzedał Pan na niej wszystkie obrazy. Zrobiło się miejsce na nowe...
Mogę powiedzieć, że wszedłem w nowy rok z nową energią twórczą, wręcz mnie ona rozpiera. Pojawiło się mnóstwo pomysłów, mam wiele planów. Pracuję już nad kolejnymi cyklami. Przyznam, że nie spodziewałem się tak pozytywnego przyjęcia przez krytykę i publiczność. Przecież do malarstwa wróciłem po długiej przerwie, w pandemii. Nie mając nic innego do roboty, w piwnicy krakowskiego bloku, gdzie zamieszkaliśmy z żoną, urządziłem pracownię. Rozstawiłem sztalugi i się zaczęło.
Od czego konkretnie?
Zacząłem malować to, co nagromadziło się w mojej wyobraźni i pamięci przez te lata, kiedy zrezygnowałem z malarstwa. Podjąłem taką decyzję, gdyż poza tworzeniem moim wielkim marzeniem było założenie rodziny. Chciałem jak najszybciej zdobyć finansową niezależność, więc po kilku próbach w zawodzie, postanowiłem go zmienić. Ukrywając, że jestem absolwentem ASP, ukończyłem szkołę zawodową, aby podjąć pracę w budowlance. Ale w pandemii skończyły się zamówienia na remonty. Wróciłem więc do swojej największej pasji i tematu, który od lat mnie fascynuje.
Czyli niedoskonałość, choroba, brzydota. Dlaczego właśnie one?
Wiele czasu spędzam w szpitalach, moją rzeczywistością jest choroba. Jej aspekty fizyczne, biologiczne, psychiczne. Nieraz doświadczyłem odrzucenia, dystansu, niechęci. Ale i ja tak reagowałem wobec innych chorych. Bo ludzie odruchowo odwracają głowę na widok zmian skórnych, deformacji. Dziś jest lepiej z akceptacją dla chorób i niedoskonałości, bo wiele znanych osób przyznaje się do nich. Oswajamy temat, ale wciąż wolimy go unikać, „nie widzieć”.