Ewa Winnicka: – Wchodzi właśnie w życie nowatorska ustawa o wspieraniu rodziny i pieczy zastępczej. Ma sprawić, że w końcu zostaną zlikwidowane domy dziecka. Ale organizacje pozarządowe biją na alarm: zamyka się ośrodki adopcyjne, dzieci będą jeszcze dłużej siedzieć w bidulach! Co się dzieje?
Tomasz Polkowski: – Intencje były prawidłowe. Według nowej ustawy wszystkie adopcje mają być przeprowadzane wyłącznie przez ośrodki adopcyjne. Przede wszystkim państwowe. Ten ruch miał ograniczyć handel dziećmi.
Zaraz, zaraz – jaki handel?
Wystarczy przejść się po porodówkach. Gdy tylko jest jakaś dziewczyna, której nikt nie odwiedza, od razu pojawia się jakaś ciemna siła, która chce dziecko kupić.
Czyli kto?
Firmy, które zajmują się pośrednictwem. To znaczy kojarzą np. ubogie kobiety w ciąży, które nie chcą mieć dzieci, z chętnymi bezdzietnymi. Sąd może akceptować taki układ. A elastyczność sądu mogą wykorzystywać pośrednicy. Biorą przy tym pieniądze od obu stron: biologicznej matki i chętnych rodziców adopcyjnych. Wtedy cały proceder odbywa się bez udziału ośrodka adopcyjnego.
Czyli ustawa nie zlikwiduje szarej strefy?
Niestety, nie. Zwłaszcza że jednocześnie zamknięto ośrodki, które w zeszłym roku miały mniej niż 20 adopcji. I to jest duży błąd. Bo jeśli zamknięto ośrodek w Słupsku, to naiwnością jest sądzić, że ludzie, którzy chcą adoptować dziecko, będą co tydzień jeździć na szkolenie do Gdańska, żeby się uczyć, jak być rodzicem. Jeśli wciąż bardzo będą chcieli dziecka, to znajdzie się ktoś, kto im je „sprzeda”.