Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Szaleństwo roku

Politycy polscy wypowiadają tyle zdań nieodpowiedzialnych, szkodliwych czy po prostu głupich, że dokonanie ich rankingu jest zgoła niemożliwe. Na epitety, nawet gdy o „zdrajcach”, „chamach”, „pachołkach” mowa, przestałem już zwracać uwagę. Mój nauczyciel fizyki z liceum im. Tadeusza Reytana w Warszawie, kiedy usłyszał obelżywe określenie, komentował je krótkim: „Sam o sobie mówisz, ośle”, co wydaje mi się formułą celną, uniwersalną i wystarczającą w 99 proc. przypadków.

Co innego jednak, kiedy wypowiedzi naszych, pożal się Boże, „parlamentarzystów” uderzają już nie w poszczególne osoby, ale sedno wartości, na których opiera się każdy wolny i demokratyczny kraj. W tej mierze palmę pierwszeństwa przyznaję posłowi Joachimowi Brudzińskiemu. Po tym, kiedy bojówki Solidarności obległy Sejm i nie wypuszczały z niego deputowanych, oświadczył z całą dezynwolturą: „A cóż to za problem, że posłowie musieli pobyć na Wiejskiej półtorej godziny dłużej?”.

Jeżeli pan Brudziński rzeczywiście nie rozumie, w czym tu problem, to nie jest godzien sprawować w wolnym państwie jakichkolwiek publicznych funkcji. Otóż nie chodzi o to, że któryś z posłów mógł mieć chore dziecko, inny spotkanie o międzynarodowym znaczeniu, jeszcze inny ważniejszą randkę z kobietą (mężczyzną) swojego życia etc. Kwestia jest stokroć bardziej zasadnicza. W wolnym państwie prawa nikt, bez odpowiedniego prawnego mandatu, nie śmie porywać się na moją wolność udawania się, gdzie mi się żywnie podoba. To są rudymenta wolności osobistej. Nieważne – półtorej godziny, 10 godzin, 15 minut czy 10 lat.

Polityka 21.2012 (2859) z dnia 23.05.2012; Felietony; s. 112
Reklama