Najwidoczniej nasi dziennikarze nie znają historii, a jeżeli, to tylko narodową, ubraną w czarno-białe schematy. Na bitewnych czy dyplomatycznych polach muszą być zwycięzcy i przegrani. Tertium non datur. Historia Francji zna jednak zgoła inny moment – 10 listopada 1630 r., który przeszedł do leksykonów pod nazwą journée des dupes. Elegancko tłumaczy się to jako dzień wystrychniętych na dudka, acz etymologia zbliżałaby dupes, i nie bez racji, do polskich siermiężnych dupków.
Chodzi o wspaniały wieczór, w którym nieprzewidywalny Ludwik XIII miał oddać władzę matce i jej zamiatającym już posadzki płaszczami, pewnym nominacji ministrom. Wszystko było ustalone i zaplanowane. Aż nagle król oświadczył, że stery rządów przekazuje kardynałowi Richelieu, mamusi proponuje emigrację, a jej potencjalnym ministrom banicję, więzienie albo – jak Ludwikowi de Marillac – skrócenie o głowę. Byłby to manewr taktyczny doskonały, gdyby nie fakt, iż w ten sposób oddawał się Ludwik XIII w ręce Richelieu, ten zaś w ręce królewskie. Złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma. I szukajcie tutaj naprawdę zadowolonych. Skądinąd skorzystała na tym literatura francuska, gdyż dalsze nieuniknione konflikty między dworem i kardynałem opisane zostały w „Trzech muszkieterach”, pierwszej części trylogii będącej odpowiednikiem naszej biblii sienkiewiczowskiej.
Taka sama sytuacja wytworzyła się we Francji Anno Domini 2012. Wygrała lewica, liczona jednak łącznie: socjaliści, zieloni, komuniści, ugrupowania skrajne… Dopóki chodziło o pokonanie Sarkozy’ego, wszyscy stali na jednej barykadzie. Jednak od razu po osiągnięciu celu zaczęła się batalia poselska.