Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Gloria victis?

W nocy z 4 na 5 stycznia 1919 r. miała miejsce w Warszawie próba wojskowego, prawicowego zamachu stanu. Na czele rebeliantów stanął pułkownik Marian Żegota-Januszajtis (nie udało się pozyskać nikogo wyższego stopniem), wcześniej komendant naczelny Drużyn Strzeleckich, popierany mniej lub bardziej jawnie przez m.in. księcia Eustachego Sapiehę, Tadeusza Dymowskiego, Jerzego Ździechowskiego. Puczystom udało się aresztować paru ministrów i dotrzeć pod Belweder. Tutaj jednak zostali natychmiast i bez trudu rozbrojeni przez pluton (sic! – jeden pluton) 7 pułku ułanów i ochronę osobistą Józefa Piłsudskiego.

Kiedy major Janusz Głuchowski przybył z odsieczą z resztą pułku i zameldował się ze spieszonym szwadronem u Naczelnika Państwa, zastał go zupełnie spokojnego. „Odbywa się, majorze, zamach stanu, ale to szopka, nie zamach”. Kiedy zaś Głuchowski nalegał na sprowadzenie większych sił, Piłsudski dodał z uśmiechem: „Nie bójcie się, oni tu nic nie zrobią”. Jakoż i o świcie było po wszystkim, a żołnierze generała Stanisława Szeptyckiego wyłapywali na ulicach ostatnich spiskowców.

Jak dalece zlekceważył Piłsudski tę operetkę, dowodzi to, że nikogo nawet nie karał. Jeden Januszajtis przeniesiony został w stan spoczynku na niecały rok. Pozostałych uczestników spisku Naczelnik, jak pisze Wacław Jędrzejewicz, „bardzo ostro wykrzyczał” i odesłał do domów.

Zupełnie inaczej pisze o tym Januszajtis w swoich wspomnieniach „Życie moje tak burzliwe…”. Podług niego: „odnieśliśmy pełne zwycięstwo” – wystraszony Piłsudski odsunął się od lewicy i dlatego powołał wkrótce rząd Paderewskiego i uznał Komitet Narodowy Polski w Paryżu za przedstawicielstwo Polski wobec aliantów.

Polityka 05.2013 (2893) z dnia 29.01.2013; Felietony; s. 96
Reklama