Swój 1 proc. przekazuje na wybrany przez siebie cel coraz więcej obywateli. Na starcie, w 2004 r., 80 tys. podatników przekazało w sumie 10 mln zł. W 2012 r. było już 11 mln wpłacających i 457 mln zł (choć jednocześnie wciąż ponad 40 proc. podatników nie korzysta z możliwości wskazania, komu przesłać 1 proc. ich podatku, pieniądze zostają wówczas w ogólnej puli budżetu państwa).
Mniej optymistyczny obraz rysuje się, gdy spojrzeć na efekt finalny owych obywatelskich wskazań, czyli na beneficjentów. Organizacji uprawnionych do otrzymania 1 proc. jest blisko 7,3 tys. 50 z nich zgromadziło łącznie aż 250 mln zł (z ogólnej puli 457 mln). Większość z nich w ubiegłych latach też była w czołówce 1 proc. Czy dlatego, że są aż tak świetne? Czy może wygrywają na tym, że my, obywatele, idziemy na skróty? Wybieramy tych, którzy zrobili najgłośniejszą kampanię (bywa, że za połowę wcześniejszych wpływów z 1 proc.), reprezentowani są przez znane twarze, są mistrzami w wywoływaniu wzruszeń.
Sam wierzchołek listy najhojniej obdarowywanych to fundacje zdrowotne zajmujące się chorymi dziećmi i zbierające pieniądze na konkretne osoby, dotknięte przez konkretne nieszczęścia, niepełnosprawności, choroby – znane z imienia i nazwiska (tzw. subkonta). Największa praktykująca to rozwiązanie fundacja zebrała w 2012 r. 108 mln zł. Czyli trafiła do niej co 4–5 złotówka z 1 proc. Podatnicy, choć mają wgląd w sprawozdania organizacji pożytku publicznego (OPP), nie mają dostępu do wiedzy o tym, co się dzieje na subkontach. Spora grupa chorych dzieci otrzymuje indywidualną pomoc, często taką, której w inny sposób nie da się dla nich wyszarpać. Ale nie ma ona nic wspólnego z ideą pożytku publicznego. Wyobraźmy sobie, że znacząca część tych pieniędzy trafiłaby do organizacji działających na rzecz praw pacjentów.