Wyższość kultury polskiej nad innymi nie podlega w ogóle dyskusji. Podkreślam „w ogóle”, gdyż zawsze znajdą się tacy, którzy w szczegółach będą chcieli zachachmęcić. Tym ważniejsze jest wciąż ukazywanie nadwiślańskiej przewagi w konfrontacji z tym, co się na świecie dzieje. Francja żyje od paru tygodni straszliwą aferą, że minister Jerome Cahuzac nakłamał, zapewniając senat, parlament, prezydenta i Francję, że nie ma konta w bankach szwajcarskich. Tymczasem bank zeznał, że i owszem, 600 tys. euro Cahuzaca spoczywa w jego sejfach. Kłamca wyrzucony został z rządu, zmuszony do ustąpienia z parlamentu, skazany na śmierć cywilną. Jeżeli przyjrzymy się jednak sprawie po naszemu, po polsku… Cahuzac się przyznał. A któż to nie wiedzieć czemu tak się przyznaje? Pod czyim był naciskiem, pod jakim szantażem?
W prawie karnym, polskim również, przyznanie się do winy nie stanowi ostatecznego dowodu. Cóż więc w istocie świadczy przeciw Cahuzacowi? Deklaracja banku. Wiemy wszyscy, że bankierzy to krwiopijcy i złodzieje. Jakaż być więc może wiarygodność ich enuncjacji? Zauważmy przy tym, że zainteresowanych destabilizacją francuskiego rządu było i jest wielu.
Anglicy nigdy nie wybaczyli Francji utraty Calais – bezcennego przyczółka na kontynencie, a tym bardziej upokorzenia, jakie zgotowała im Joanna d’Arc – małolatka, chłopka i do tego jeszcze, jak powiadają, dziewica. Niemcy flirtują ze skoligaconym po Wehrmachcie Tuskiem, żeby zabezpieczyć sobie tyły i wyciągnąć łapy po Alzację i Lotaryngię. Włosi czułym okiem patrzą na Korsykę i tamtejszą mafię, krew z krwi i kość z kości sycylijskiej i sardyńskiej; przydałaby się też zemsta za przywłaszczenie sobie przez żabojadów Napoleona Bonapartego, najwybitniejszego po Juliuszu Cezarze włoskiego wodza.