Kraj

Sport i ojczyzna

Roland Barthes wyśmiewał swojego czasu Les Guides bleus (francuskie „błękitne przewodniki”), iż fałszują one całkowicie rzeczywistość, opowiadając o tym jedynie, co malownicze, zabytkowe, szczególnie ciekawe. A gdzie tu zwykłe ludzkie życie? Zapewne miał rację. Tyle że zwykłego życia każdy ma dość na co dzień. A przynajmniej co jakiś czas chciałby pomarzyć, posłuchać ciekawej opowieści, zachwycić się. Przeżyć święto. Właśnie niedawno skończyła się we Francji setna edycja takiego parotygodniowego święta. Tour de France.

Na parterowym poziomie jest to najsławniejszy i najtrudniejszy wyścig kolarski (ani włoskie Giro, ani hiszpańska Vuelta nie sięgają mu do pięt). Z niekłamaną przyjemnością należy więc przypomnieć, że młody Polak Kwiatkowski zajął w nim 11 miejsce, co rokuje mu wspaniałą sportową przyszłość. To w tabelach. Jednocześnie Tour stworzył już swoją własną historię.

Podczas stu edycji wzięło w nim udział 13 700 cyklistów. Znawcy dziejów imprezy potrafią więc znaleźć anegdotę na każdą okazję, opowiadać o walkach tytanów, przy których Perseusz czy Herakles to malutkie karzełki. Słuchamy z wypiekami na twarzach. Czy ktoś pamięta, że w 1919 r. spośród 64 startujących do mety dotarło tylko 10, a w 1926 r. spośród 162 – jedynie 36? Że w 1989 r. po półtora tysiąca kilometrów Greg Lemond wyprzedził Laurenta Fignona o rozpaczliwych osiem sekund? Oto dzieje herosów! Ale to także jest dopiero pierwsze piętro. Nad opracowaniem trasy każdego kolejnego Tour de France pracuje zespół złożony ze znawców dyscypliny, specjalistów od marketingu, przedstawicieli władz regionalnych, ale także historyków i krajoznawców.

Polityka 31.2013 (2918) z dnia 30.07.2013; Felietony; s. 88
Reklama