Na to Miłosz: „Jest wprost przeciwnie, niż pan uważa. Fakt bowiem, że ta ludzkość ze swoimi ideologiami, szaleństwami, religiami, rasizmami i nacjonalizmami jeszcze się samobójczo nie unicestwiła, tylko niebiosom możemy zawdzięczać”. I coś tu jest na rzeczy, wystarczy tylko spojrzeć od drugiej strony.
Ranek, idę do mojego małego francuskiego miasteczka na zakupy: bagietka, prasa, papierosy, butelka białego wina, świeży ser, trochę owoców… Torba na ramieniu jednoznacznie wskazuje na moje zamiary. Nikt tu nie idzie do supermarketu, gdzie płaci się na ogół kartą kredytową, piechotą, z reklamówką. Innymi słowy, muszę mieć przy sobie gotówkę. Wystarczający powód, żeby mnie zadźgać i zabrać te kilkadziesiąt euro, które potencjalnie winienem mieć w kieszeni. Ale nic się takiego nie dzieje. Wręcz odwrotnie – witamy się z mijanymi przechodniami, życzymy sobie dobrego dnia (na prowincji trwa jeszcze zwyczaj pozdrawiania się również z nieznajomymi). Oczywiście, gdzieś tam kogoś ukatrupili za 20 euro. Prasa donosi. Wszyscy jednak wiemy, że są to jakieś szczególne, zdegenerowane przypadki.
Na tych, którzy są ich sprawcami, mamy nawet definicję: „margines społeczny” – jakieś obrzeża, antypody, ciemnota, co ją się wreszcie kiedyś wychowa, sfrustrowani bezrobotni z przedmiejskich blokowisk, które oczywiście trzeba doinwestować, czego kolejne rządy zaniedbały. Czytamy o tych bandytach z oburzeniem i obrzydzeniem, ale w końcu są to zjawiska, które w postępie dziejów i przy wzroście dobrobytu zostaną wyeliminowane. My, ludzie cywilizowani w wolnych i demokratycznych krajach, przestrzegamy umowy społecznej, która pozwala nam pójść spokojnie po bagietkę.