Oto prawdziwie renesansowy człowiek. Filozof, redaktor, teolog, znawca kwestii służby zdrowia, trudnych porodów w szczególności, i wymiaru prawa (minister w tej mierze) teraz bierze do ręki karabin i rusza na bój. Jakaż szerokość zainteresowań i poglądów! Da Vinci by z zazdrości pękł.
O ile dobrze rozumiem, wiedza militarno-obronna Jarosława Gowina opiera się (skąd by miał mieć inną?) na rzetelnym i wyczerpującym wychowaniu w uniwersyteckim Studium Wojskowym. Ja także wyniosłem z niego wiele. Do toalety wchodzi pułkownik Matuszyk (stałem wtedy przed kiblem na warcie) i zderza się niemal z wychodzącym z niej kapitanem Tyńcem. „Witajcie pułkowniku!” – rzecze Tyniec i wyciąga rękę na powitanie. „Kapitanie – odpowiada Matuszyk – przed chwilą żeście fujarę trzymali w tej łapie, a teraz mi podajecie?” – „Ależ nie – załkał niemal Tyniec – ja lewą, ja lewą!”.
Czyż można mieć lepszą, piękniejszą i pełniejszą lekcję zasad hierarchii wojskowej i porządku w armii? Od pułkownika Omelana dowiedziałem się z kolei, czym różni się działo od czołgu. Otóż działo stoi w miejscu, a czołg przemieszcza się w przestrzeni. Pułkownik Omelan był zdecydowanym zwolennikiem czołgów: „Bo widzicie, jak artylerii zabraknie amunicji, to syf i beznadzieja. Czołg w takim przypadku też strzelać nie da rady, ale zawsze może jeszcze dopaść i rozjechać wroga. A jak już weźmie go pod gąsienice i zakręci się w kółko, tylko mokra plama zostanie”.
W obliczu ataku atomowego – nauczał major Kucejko – trzeba położyć się na ziemi, nie pomnę już (ale Jarosław Gowin, który zawsze był prymusem, na pewno pamięta) głową albo nogami w kierunku eksplozji, zamknąć oczy i zaczerpnąć tchu na najbliższe parę minut.