Kraj

Doping

Mistrzowie w najpopularniejszych dziedzinach sportu osiągają zarobki, za które kupić by mogli wszystkich noblistów z ostatnich dziesięciu lat.

Było poprzednio o tym, jak to gniew sprawiedliwych spadł na jedynie winnych Rosjan zażywających we wszelkich sportach niedozwolonych środków wspomagających. Oczywiście wmieszać się musiały z potępieniem Rosjan także polskie organizacje sportowe. Trochę głupio im z tym wyszło, kiedy nasi naszprycowani ciężarowcy musieli wracać do kraju z nosem na kwintę. Na szczęście sprawa nie nabrała większego rozgłosu w atmosferze, w której wszyscy czepiali się wszystkich i nienawistny jazgot wzajemnych oskarżeń zagłuszał w Rio de Janeiro wszelkie radosne dźwięki samby. Porozmawiajmy więc tym razem nie o posądzanych, ale samym dopingu.

W „Paryżu XX wieku” Juliusza Verne wuj Huguenin tłumaczy swojemu siostrzeńcowi Michelowi Jerome Dufrenoy relacje między pociskiem i pancerzem. Im grubszy był pancerz, tym skuteczniejsze wyrabiano pociski do jego przebicia. Znowu więc udoskonalano pancerz i zaraz w odpowiedzi na to zaczynano poprawiać kule. I tak w koło Macieju. Z dopingiem w sporcie jest dokładnie tak samo. Co raz wynajdują farmakolodzy nową miksturę, której zażywanie sztucznie poprawia wydolność organizmu. Po pewnym czasie inni specjaliści znajdują sposób na wykrywanie trucizny i umieszczają ją na liście środków surowo zakazanych. W międzyczasie wynaleziono już kolejny dopingujący medykament. Za chwilę zdemaskują go zwolennicy naturalnej czystości. Na rynku jest już jednak kolejna nowalijka. Wszystko nie ogranicza się przy tym do farmakologii. Kolarze próbowali już minimotorków w ramach rowerów; przetacza się krew, dla biegaczy prowadzi wysokogórskie zgrupowania („Bez dopingu taki wysiłek nie ma sensu.

Polityka 35.2016 (3074) z dnia 23.08.2016; Felietony; s. 104
Reklama