To był rok społecznych protestów i marszów. Większość z nich odbyło się pod flagami KOD. Na początku stycznia, dzień po tym, jak prezesem TVP został Jacek Kurski, w 20 miastach Polski manifestowano w obronie wolnych mediów. Mobilizacji nie zabrakło też na protest dwa tygodnie później przeciwko ustawie inwigilacyjnej, uchwalonej w szybkim tempie przez parlamentarną większość. W lutym ponad 80 tys. ludzi w Warszawie, a także tysiące w Gdańsku i we Wrocławiu wyszło na ulice pod hasłem „My, Naród”, m.in. w obronie Lecha Wałęsy.
Kiedy PiS dyskredytował Komisję Wenecką i Parlament Europejski, zaniepokojonych naruszaniem ładu demokratycznego w Polsce, 7 maja opozycja i KOD zorganizowali wspólną demonstrację „Jesteśmy i będziemy w Europie” – i była to największa tegoroczna demonstracja, doliczono się nawet 200 tys. osób. W październiku symbolem protestów stały się parasolki. Ponad 100 tys. kobiet (i mężczyzn) w 143 miastach Polski, do tego ok. 30 tys. w stolicy i setki w wielu krajach na świecie, protestowało przeciwko zaostrzeniu ustawy aborcyjnej. Na Jarosławie Kaczyńskim Czarny Protest zrobił wrażenie na tyle duże, że szybko zakończył sejmowy żywot tego projektu. Jesienią protestowało też około 50 tys. nauczycieli i rodziców, przerażonych kierunkiem zmian wprowadzanych przez PiS w edukacji (m.in. nowa podstawa programowa, likwidacja gimnazjów).
I wreszcie, jak na ironię, w dniu ulicznych demonstracji, 13 grudnia, Sejm zmienił prawo o zgromadzeniach. Nowe przepisy zakładają, że organizator manifestacji cyklicznych (np. miesięcznic smoleńskich) ma pierwszeństwo przed manifestacjami jednorazowymi (np.