Jan Hartman
4 kwietnia 2017
Dialogersi
Żaden ksiądz katolicki nie może wchodzić w dialog, gdyż musi bronić ortodoksji i nie może w żadnym wypadku zmienić zdania.
Każda epoka ma swoje słodkie słówka. Dawniej były to słówka pobożne, potem wzniośle patriotyczne, choć czasami zdarzały się jakieś wtręty niby-świeckie i kosmopolityczne, jak „szczęście ludzkości”, „humanizm” czy „postęp”. Dziś nie wypada sięgać do tego emfatycznego repertuaru. W dobrym guście jest powściągliwość. Entuzjazm i gorące uczucia kojarzą się z naiwnością i egzaltacją, które nazbyt są, jak na nasze obłudne stosunki, duszę odsłaniające.
Każda epoka ma swoje słodkie słówka. Dawniej były to słówka pobożne, potem wzniośle patriotyczne, choć czasami zdarzały się jakieś wtręty niby-świeckie i kosmopolityczne, jak „szczęście ludzkości”, „humanizm” czy „postęp”. Dziś nie wypada sięgać do tego emfatycznego repertuaru. W dobrym guście jest powściągliwość. Entuzjazm i gorące uczucia kojarzą się z naiwnością i egzaltacją, które nazbyt są, jak na nasze obłudne stosunki, duszę odsłaniające. Tej epoce, a zwłaszcza tu, na peryferiach Wielkiego Świata, bardziej odpowiadają kategorie „co złego, to nie ja”, jakieś niejasne i rozmyte, jak „godność” albo „dialog”. Działają one, dopóty nikt nie zapyta, o co właściwie chodzi, dopóki nie powie „sprawdzam”. Ale nikt nie mówi „sprawdzam” – i o to właśnie chodzi! Obłuda zawsze górą! Taki jest sens chromolenia o dialogu. Gęby pełne tego obmierzłego i oszukańczego słówka nie zaznały nigdy szczerej i uczciwej rozmowy. Zamiast rozmawiać, jak człowiek z człowiekiem, wolą nieustannie deklarować „wolę dialogu”. Byleby tylko nie brać się do rzeczy samej, byle tylko zastąpić to, czego nie umieją, pustosłowiem. Skąd się wzięli „dialogersi”? Historia jest cokolwiek „insiderska”, a wtajemniczonych jest niewielu (do dziś). Owóż, jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze albo… o Żydów. W tym przypadku idzie właśnie o Żydów i wcale niebagatelną kwestię odnalezienia wspólnego języka, którym mogłyby porozumiewać się ze sobą światłe elity judaizmu i chrześcijaństwa. A porozumiewać się powinny, bo przecież Biblia jest hebrajska, zaś jej bohaterowie to Żydzi. W odróżnieniu od plebejskiego chrześcijaństwa, które najczęściej było antysemickie (choć teraz mamy wiele „ludowych” Kościołów chrześcijańskich, które akurat wręcz odwrotnie – miłują Żydów jako strażników Ziemi Świętej), elity chrześcijańskie zawsze były świadome „hebrajskości” tej wiary oraz uczoności rabinów. Zawsze też szukano kontaktu z żydowskimi mędrcami. Współczesną odsłoną długiej historii tego kompleksu jest łączący oba wyznania nurt teologiczno-filozoficzny znany jako personalizm. Jego odmianą jest natomiast „filozofia dialogu” (czasami zwana też filozofią spotkania, a po Tischnerowsku filozofią dramatu). Wymyślili to filozofowie żydowscy, na czele z Martinem Buberem i Emmanuelem Lévinasem, a podjęli autorzy protestanccy i katoliccy – w tym drugim przypadku pod dyskretnym patronatem władz kościelnych, pragnących mieć „na boku”, czyli obok tomizmu, jakąś koncepcję bardziej strawną dla współczesnej inteligencji. Personalizm jest sentymentalny i nie epatuje dogmatyczną teologią, dzięki czemu pasuje do laickich nastrojów naszych czasów, udzielających się nawet tzw. inteligencji katolickiej. Dialogizm zaś uzasadnia rozmawianie z każdym, czyli również z Żydami. Nic dziwnego, że katolicka ortodoksja nie cierpi tych wszystkich „dialogersów”. Niestety, trzymał z nimi Jan Paweł II, przez co od lat 80. tomiści musieli nie cierpieć w milczeniu. Jednakże gdy papież był jeszcze skromnym ks. doc. Wojtyłą, to nie miał na KUL lekko. Jakoż i nie miał lekko w Krakowie ks. Tischner. Lekko to mieli akurat tomiści, na czele z Mieczysławem Krąpcem. Ale to już inna historia. W co się tu gra? Ano gra się na starą nutę o wiecznie rozdyskutowanych Żydach. W teologii żydowskiej Mojżesz i inni mędrcy rozmawiają sobie z Bogiem, a rabini wiecznie się o wszystko spierają, szarpiąc się przy tym za brody. Jak na czasy starożytne, to faktycznie niemało w tym było wolności. Taki na przykład Jezus, nie będąc oficjalnym kapłanem, mógł wedle relacji przez kilka lat odsądzać od czci i wiary najsilniejszą frakcję kapłańską, czyli faryzeuszy, przynajmniej do
Pełną treść tego i wszystkich innych artykułów z POLITYKI oraz wydań specjalnych otrzymasz wykupując dostęp do Polityki Cyfrowej.