Wszystkiego bym się spodziewał, ale że telewizja publiczna pokaże sztukę o Karolu Marksie, autorstwa i reżyserii Macieja Wojtyszki – tego bym nie oczekiwał. A jednak o późnej porze, kiedy ciemny lud (zwany kiedyś „ludem pracującym miast i wsi”) śpi snem spokojnym, nocne marki, lunatycy, czerwona lumpeninteligencja i niedobitki marksistów, mogli obejrzeć w TVP 2 przedstawienie „Narodziny Fryderyka Demuth”, przeniesione z Teatru im. Słowackiego w Krakowie.
Demuth to nieślubny syn Karola Marksa z młodą i apetyczną służącą. Niektórzy uważają, że prawdziwym ojcem był Fryderyk Engels, przyjaciel i – jak byśmy dziś powiedzieli – sponsor rodziny. Inni twierdzą, że Engels tylko wziął na siebie ojcostwo, żeby uratować rodzinę Marksa i jego autorytet na powstającej dopiero lewicy.
Z bogatego życia i działalności twórcy marksizmu (choć Marks sam o sobie mówił, że marksistą nie jest) Wojtyszko wybrał tylko ten jeden wstydliwy epizod – nieślubne dziecko, czyli skandal w rodzinie – od czasu do czasu robiąc dygresje dotyczące działalności Marksa w innej niż dziecioróbstwo dziedzinie. W sztuce i w spektaklu Marks jest przedstawiony wystarczająco antypatycznie, żeby Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji nie mogła się do TVP przyczepić, iż ta lansuje ideologię komunistyczną, która jest w Polsce zakazana.
Marks jest dzisiaj obecny nie tylko w Teatrze Słowackiego oraz w TVP. Na Zachodzie, który nie doświadczył realnego socjalizmu, nadal budzi zainteresowanie. Sądząc po tym, że na jego pogrzebie (1883 r.) obecnych było zaledwie 11 osób, można było przyjąć, że w trumnie spoczywa nie tylko sam twórca, ale i jego ideologia.