W czwartkowym wystąpieniu jedyne degradacje, o jakich chciał mówić Jarosław Kaczyński, dotyczyły uposażeń posłów. Sprawę degradacji oficerów służących w Wojsku Polskim w czasie PRL, która ledwie miesiąc temu była na ustach premiera, ministra obrony i czołowych polityków obozu władzy, prezes PiS uznał „w tym momencie za zamkniętą” i oświadczył, że partia nie będzie pracować nad jej poprawieniem. To przełom, odstępstwo od dotychczasowej linii PiS.
Oczko w głowie Macierewicza
Ustawa degradacyjna w szerokiej i ostrej wersji była oczkiem w głowie Antoniego Macierewicza. Według PiS miała dostarczyć podstaw prawnych dla pozbawienia stopni generalskich członków Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, wprowadzającej stan wojenny w grudniu 1981 roku, przede wszystkim Wojciecha Jaruzelskiego i Czesława Kiszczaka.
Projekt Macierewicza przewidywał także możliwość degradacji szerokich rzesz żołnierzy i oficerów za samą służbę w formacjach i instytucjach aparatu bezpieczeństwa komunistycznego reżimu. Radykalnej wersji nie udało się uchwalić, a po odwołaniu najbardziej kontrowersyjnego ministra temat na chwilę przycichł.
Wrócił z nową siłą po objęciu MON przez Mariusza Błaszczaka, który w MSWiA wsławił się dezubekizacją – jak PiS nazwał pozbawienie części emerytur funkcjonariuszy służb mundurowych PRL. Przeniesienie tej polityki w szeregi wojskowych emerytów było jedną z największych obaw środowiska wojskowego po zmianie kierownictwa MON.
I rzeczywiście Błaszczak zaczął urzędowanie od zapowiedzi, że ustawa degradacyjna będzie uchwalona.