Kraj

Historyczne ogłupianie

Było źle, a teraz niestety jest jeszcze gorzej.

Napisałem ongiś, iż działalność IPN nie tylko kompromituje, już choćby ze względów czysto warsztatowych, zasiadających w nim pseudohistoryków, ale w ogóle przestaje mieć cokolwiek wspólnego z pracą badawczą, przekształcając się w uprawianie propagandy i pomówień na doraźne zamówienie polityczne. Było źle, a teraz niestety jest jeszcze gorzej. Przekonałem się o tym, czytając w „Do Rzeczy” (17–18/2019) wywiad z prezesem IPN, niejakim dr. Jarosławem Szarkiem. Wątkiem przewodnim jego wypowiedzi jest oczywiście wszechobecny „antypolonizm”.

Zaczyna się – to ostatnio ulubiony temat honorowych i ojczyźnianych – od autorów „Dalej jest noc” zakłamujących rzecz jasna kwestie postawy Polaków wobec Żydów w okresie okupacji hitlerowskiej. Szarek nie tłumaczy, broń Boże, dlaczego IPN nie przeprowadził wiarygodnych badań, które upoważniałyby do rzeczowej polemiki z Engelking czy Grabowskim. Stwierdza natomiast z żałosną rezygnacją: „Ta grupa badaczy Holokaustu ma potężną siłę przebicia”. Ale skąd się bierze ta moc?

Ze spisku rzecz jasna. Z dziecięcą naiwnością odsłania jednak przy okazji dyrektor IPN swoją metodę działania. Na hipotezę, iż około 200 tys. Żydów zostało pod okupacją zamordowanych przez Polaków lub przy ich np. donosicielskim współudziale, odpowiada: „Równie dobrze można byłoby rzucić liczbę 300 tys. Byłaby tak samo »zasadna«. To jest zadanie dla historyków, nie dla publicystów historycznych – policzmy, gmina po gminie, powiat po powiecie, na podstawie wiarygodnych informacji, ilu Żydów mogło zginąć z rąk polskich. Z pewnością nie będzie to liczba nawet zbliżona do wydumanych rachunków Jana Grabowskiego”.

Mniejsza o to, że profesorowie Engelking i Grabowski nie są publicystami historycznymi, ale właśnie naukowcami o wielkim i międzynarodowo uznanym dorobku.

Polityka 22.2019 (3212) z dnia 28.05.2019; Felietony; s. 96
Reklama