U progu ubiegłorocznego lata ta sprawa poruszyła ludzi w całej Polsce. Martwe foki znaleziono na plażach w kilku miejscowościach – z roztrzaskanymi głowami, z pętlami na szyjach i uwiązanymi do nich cegłami, z rozpłatanymi brzuchami; część ciał w fazie zaawansowanego rozkładu. Właściwie były to focze szczenięta. Młodziaki są ufne, ciekawskie, nieostrożne. Najbardziej drastyczne przypadki pochodziły znad Zatoki Puckiej. Przy roztrzaskanych głowach nie ulegało wątpliwości, że zabił człowiek. Tam, gdzie w grę wchodziły rozpłatane brzuchy, takiej pewności nie było. Zdarza się bowiem, że rybacy rozcinają martwe foki, które przypadkowo udusiły się w sieci. Potem wyrzucają je do wody. Chodzi o to, aby nie wypłynęły i nie powiększyły statystyki fok, które poniosły śmierć w sieciach.
Pod presją opinii publicznej organa ścigania wszczęły dochodzenia, ale zwłaszcza w Zachodniopomorskiem prokuratura starała się sprawy czym prędzej umarzać. Także dochodzenie prowadzone przez prokuraturę w Gdyni w maju br. zakończyło się umorzeniem z powodu niewykrycia sprawcy. Tu jednak zrobiono naprawdę sporo, aby dojść do prawdy. Wykonano m.in. sekcje foczych zwłok, były przesłuchania, przeszukania, analizy ruchu kutrów rybackich. Od kilkunastu rybaków pobrano materiał DNA, aby porównać go z tym znalezionym na sznurach, którymi związane były dwie foki znalezione na gdyńskim Oksywiu. Rybacy sami na siebie ściągnęli podejrzenia swoimi wypowiedziami pełnymi wrogości wobec fok (bo ssaki te zjadają ryby, o które coraz trudniej, szczególnie w rejonie Zatoki Puckiej). Choć fok u polskich wybrzeży rezyduje niewiele – do 300 osobników, przy ok. 30 tys. fok na całym Bałtyku (w grupie najczęściej można je u nas zobaczyć na sztucznej wyspie usypanej u ujścia Wisły). I mimo tak małej liczby pojawiły się głosy, że należałoby je wyjąć spod ochrony.