I oto we wrześniu przechodzę na emeryturę. Wykorzystałem wszelkie możliwe wybiegi, żeby to wydarzenie odsunąć w czasie, i nawet się to przez cztery lata udawało. Niestety władze Ecole Pratique des Hautes Etudes zauważyły, że w trakcie roku akademickiego 2019/2020 przekroczyłbym 70 lat i uznały, że to już przesada. Zauważam przy tym, że przejście na emeryturę jest jedynym bodaj świeckim aktem cywilnym, od którego nie ma odwrotu (podobnie jak wstąpienie do masonerii, ale tam można się przynajmniej „uśpić”). Gdy raz przekroczymy Rubikon emerytury, odwrotu już nie ma i święty boże nie pomoże. Śpiewał wszakże niezapomniany Georges Brassens: „Jak się jest chujem, to się jest chujem”. Trzeba więc sobie to życie na emeryturze jakoś zorganizować i poukładać. Dla profesorów nie jest to kwestia nazbyt skomplikowana. Po dawnemu czyta się i pisze, główkuje i polemizuje. Odpadają de facto tylko zajęcia dydaktyczne…
Ale właśnie! Przez lata coś tam odkrywając, kombinując, ustalając ulotne związki między rzeczami, obciążonym się było jednym koszmarnym brzemieniem: koniecznością sformułowania tego tak, żeby studenci zrozumieli. Studenci zaś, jak to studenci (dlatego slogan, iż „młodość jest przyszłością narodu” napełnia mnie zawsze niepokojem) bywają inteligentni i głupi, ze znaczną statystyczną przewagą, są przecież jakimś tam odbiciem społeczeństwa, nieuleczalnych idiotów. Demokracja wymaga jednak, żeby im też próbować coś do głów wsadzać. Po próżnicy oczywiście. Zauważył to już w III w. p.n.e żydowski mędrzec Syrach, pisząc:
„Uczyć głupiego – to kleić skorupy
lub budzić śpiącego z głębokiego snu.
Nauczać głupiego – to jakby nauczać drzemiącego,
który jeszcze w końcu zapyta: »A o co chodzi?