Pisowski demiurg prof. Waldemar Paruch popadł w niełaskę. Tuż po ogłoszeniu wyników wyborów we władzach obozu rządzącego narzekano, że czołowy strateg Nowogrodzkiej wprowadził w błąd prezesa Kaczyńskiego zapewnieniami, że Konfederacja nie wejdzie do Sejmu, a PiS zdobędzie zdecydowanie więcej mandatów niż w rzeczywistości. Teraz zaś – jak słychać – wywrócił misternie knuty przez ostatnie tygodnie plan skaptowania senatora opozycji i odwrócenia układu sił w Senacie. W PiS przekonują, że nikt nikomu nie obiecywał Ministerstwa Zdrowia: bo służba zdrowia to pole minowe, więc tylko desperat skusiłby się na szefowanie temu resortowi w zamian za przejście na stronę PiS i wiążące się z tym zarzuty o zdradę i hańbę. Na negocjacyjnym stole była teka ministra sportu. Uznano, że to kusząca propozycja, ponieważ to stanowisko, na którym „można się podlansować”, poza tym „ministra sportu nikt się nie czepia” – przegrana reprezentacji jest porażką drużyny, trenera, ale przecież nie urzędnika, łatwo za to podpiąć się pod sukcesy sportowców: wręczać medale, otwierać boiska, ściskać dłonie, gratulować. Ofertę skierowano m.in. do lubuskich senatorów KO Władysława Komarnickiego i Robert Dowhana. Ale już na finiszu rozmów – czy raczej kupczenia miejscami – prof. Paruch na antenie RMF FM ujawnił, że jeden z senatorów opozycji może objąć resort sportu. Dziennikarze Onet.pl szybko wychwycili, że może chodzić o Dowhana. Nieco zaskoczony zamieszaniem oraz liczbą wiadomości i telefonów senator szybko wydał oświadczenie z zapewnieniem, że do żadnego ministerstwa przynajmniej w tej kadencji się nie wybiera.
Na Nowogrodzkiej wpadli w szał. Nie dość, że prof. Paruch spalił plan i naraził partię na zarzuty o korupcję polityczną, to jeszcze „przykrył” dyskusję o nowym rządzie – jego skład Mateusz Morawiecki przedstawił raptem kilkanaście godzin wcześniej; to miał być medialny lejtmotyw weekendu.