Wiele lat temu o tej porze roku napisałem felieton o urokach jazdy na nartach. Gdybym dzisiaj wystąpił z takim felietonem, byłby to sygnał, że sprawy publiczne toczą się na tyle pomyślnie, iż nie wymagają udziału każdego z nas. Tymczasem spraw jest tak dużo, że nie wiadomo, którą wybrać: Biedroń kandydatem Lewicy na prezydenta (może wreszcie zrezygnuje z fotela w Brukseli), Iran przyznał, że zestrzelił pasażerski samolot ukraiński, w Jerozolimie w uroczystościach z okazji 75-lecia wyzwolenia Auschwitz Polska będzie reprezentowana przez ambasadora, Putin nie dostał zaproszenia na uroczystości w Polsce, prezes sądu w Elblągu kazała zamknąć togi w szafie, by sędziowie nie mogli wziąć ich na Marsz Tysiąca Tóg, rząd pokazuje gest Kozakiewicza przedstawicielom Komisji Weneckiej. Gdzie spojrzeć – tam skandal: Banaś i NIK, Kaczyński i ulica Srebrna, Chrzanowski i Komisja Nadzoru Finansowego, prof. Grodzki i nagonka.
Zatrzymam się przy marszałku. Nie mnie orzekać o winie lub o niewinności profesora. Żyję na świecie dość długo, by nie przesądzać o jakiejś sprawie sprzed 26 lat. Na szczęście są jeszcze sędziowie w Szczecinie. Ale pewne sprawy są widoczne gołym okiem. Do czasu, kiedy prof. Grodzki był „tylko” znanym chirurgiem i senatorem, mało kto poza parlamentem i światem lekarskim o nim słyszał. Z chwilą, kiedy został marszałkiem, jak za wystrzałem czerwonej rakiety wszystkie działa zagrzmiały, natychmiast pojawiła się seria oskarżeń o korupcję. Jak to się stało? Media pisowskie, tak ostrożne w formułowaniu wyroków w sprawie Srebrnej, KNF czy milionów trwonionych przez Polską Fundację Narodową, aż się zagotowały z powodu zawartości szuflady pewnego chirurga i ordynatora.
Oto kilka przykładów. „Gazeta Polska”, Tomasz Duklanowski, „Wszystkie koperty Grodzkiego”.