Kraj

Woda wyżej

Największy polski park narodowy płonął w ciszy trzy dni.

Susza jak diabli, a to dopiero kwiecień się kończy. Aż mi się dusza na lewą stronę wywraca, gdy piszę, że części Biebrzańskiego Parku Narodowego nie ma i szybko nie będzie. Przyroda długo liże rany, gdy z radosnej orkiestry życia zostaje piach i popiół. Pożar wywołał człowiek. Wypalał trawy, bo tak mu było wygodniej i taniej, choć wie, że tego robić nie wolno. Stary Mrożek mi się przypomniał: „O ty! Małorolny/Prosty i oddolny!/Nie siejesz, nie orzesz/a odstawiasz zboże”. Dodałbym mój dwuwiersz: „Pana Boga pochwalisz/i co chcesz, to podpalisz”. I pewnie tak było.

Na południowym brzegu Wigier po raz pierwszy znalazłem się prawie pół wieku temu. Od Suwałk jechało się ciężko – piaszczystą drogą z wyżłobionymi koleinami, przez górki, dolinki i lasy. Dojechałem do jakiejś wioseczki. Wyglądała niczym koniec świata, a nawet dwa dni po. Cztery obejścia, na podwórku każdego z nich kierat. Nikogo nie było widać. Wyszedłem z samochodu, obok drogi leżał przewrócony słup z tabliczką – czerwoną, żeliwną, porządnie odlaną. Na niej białe wypukłe litery: „Ostoja Bobrów Zakąty”. Skrzypnęło okienko i usłyszałem kobiecy alt: Kogoś pan szuka? Domu do kupienia – odpowiedziałem. A, to dobrze pan trafił.

Tak się zaczęło. Zamieszkałem w wiosce z bobrami. Były wszędzie, przy wszystkich małych jeziorkach. Na moim polu, sto metrów od domu, miały żeremia. Dziś już ich tam nie ma, poszły szukać lepszych miejsc. Wygoniła je cywilizacja: smród spalin, ryk traktorów i głośne pola namiotowe. Podobno bóbr wyczuje człowieka z odległości 300 m. Plaśnie tylko ogonem w wodę, ostrzegając inne, i sam się chowa, nurkując.

Wiadomo, że te inteligentne gryzonie są znakomitymi budowniczymi kanałów wodnych, tam i małych zbiorników retencyjnych.

Polityka 18.2020 (3259) z dnia 27.04.2020; Felietony; s. 97
Reklama