Kraj

Co wolno profesorom?

Posiadanie jasnych poglądów jest w świecie deliberujących wiecznie, „rozdialektyzowanych” elit czymś nieprzyzwoitym.

Wszyscy jesteśmy równi i równe są nasze prawa. Jedynie wysoki urzędnik i dyplomata muszą zachować dla siebie swoje krytyczne poglądy na temat polityki rządu oraz spraw zwanych światopoglądowymi, gdyż ujawnienie ich mogłoby nadwerężyć zaufanie do niego (i do władz publicznych w ogólności) ze strony tych, którzy mają zgoła inne przekonania. Niestety, najwyżsi urzędnicy najczęściej wcale się nie krępują, w odróżnieniu od swoich podwładnych na niższych szczeblach. Ministrowie krytykować rządu nie zamierzają, gdyż są jego częścią, a z braku powściągliwości w sprawach „światopoglądu” nikt nie będzie ich przecież rozliczał, w odróżnieniu od bardziej przyziemnych czynowników, którzy w najlepszym razie pod osłoną urzędniczej neutralności praktykują oportunizm, a w najgorszym po prostu siedzą cicho ze strachu.

Powody „urzędowego milczenia” wcale nie są oczywiste. Wszystko zależy, w jakiej milczy się sprawie. Jeśli przemilcza się własny faszyzm albo bigoterię, to słusznie, gdyż państwo ani jednego, ani drugiego nie popiera. Jeśli jednak milczy się nadal, mając poglądy jak najbardziej zbieżne z wartościami zapisanymi w konstytucji, to głównie dla zasady, to znaczy dla zachowania czystości i jednoznaczności reguł. Jedną z wartości życia społecznego jest bowiem prostota i zrozumiałość panującego porządku. Dodatkową racją przemawiającą za powściągliwością urzędników i sędziów jest związek, jaki zachodzi między poglądami a programami partyjnymi. Poważne urzędowe osoby nie mogą wszak być „partyjne” (wyjąwszy przynależność do jedynie słusznej partii). Partyjność bowiem jest sama w sobie czymś niepoważnym, krzykliwym i jarmarcznym, a w dodatku irytującym – jeśli jest to partyjność nazbyt antyrządowa. W końcu rząd płaci swoim kadrom za lojalność, a nie za poszczekiwanie.

Polityka 32.2020 (3273) z dnia 04.08.2020; Felietony; s. 88
Reklama