Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Nasza kwatera

Nasza uliczka jest ślepa. Nie lubię tego słowa, ale trudno mówić o ulicy, że jest „niewidoma”, a „dead end” brzmi jeszcze gorzej.

Nie czas na felietony. Pora na meldunek z Żoliborza, ale nie z tego, który przynosi wstyd naszej dzielnicy. Ktoś, wiadomo kto, spowodował, że nazwa naszej dzielnicy wymawiana jest coraz częściej z nutką ironii, a określenie „żoliborski inteligent” to oksymoron. W połowie lat 70. ubiegłego wieku, czyli za czasów Gierka, kiedy zapanował lepszy klimat wokół budownictwa jednorodzinnego, rozpoczęła się budowa tak zwanego „szeregowca” na Żoliborzu. Bywałem często na budowie, którą prowadziło Przedsiębiorstwo Budownictwa Jednorodzinnego, w skrócie „pebejot”. Kluczową osobą był majster Pietrzak. Pewnego razu na budowie usłyszałem muzykę. Dobiegała ona z drewnianej „piaskownicy”, pełnej wapna zmieszanego z wodą. Zanurzony w białawej zaprawie leżał tam pracownik, pogrążony we śnie, ewidentnie w stanie upojenia. Obok niego grało radyjko tranzystorowe. – Panie Pietrzak, człowiek leży w wapnie! – zawołałem. – On ma dzisiaj wolne – odpowiedział majster.

Moim sąsiadem przez ścianę miał być architekt Jerzy Skrzypczak. – Fajnie – pomyślałem. Architekt, to będzie miał oko na budowę. Wkrótce spotkało mnie zaskoczenie. W odróżnieniu ode mnie, który pilnowałem interesu na budowie (za parę złotych ocalało na przykład jedyne drzewo na naszej działce), pan inżynier w ogóle się nie pokazywał. Trudno mi było zrozumieć jego désintéressement. Wkrótce zasiedliliśmy naszą uliczkę i wtedy okazało się, że Jerzy Skrzypczak to wybitny architekt, profesor politechniki, z czasem projektant takich budynków, jak Bank Handlowy (Chałubińskiego róg Alei Jerozolimskich), kompleks LIM (Marriott), Centrum Finansowe (Świętokrzyska róg Emilii Plater) i innych realizacji, które miały wywrzeć trwałe piętno na naszej stolicy.

Polityka 6.2021 (3298) z dnia 02.02.2021; Felietony; s. 80
Reklama