Kraj

Mała szaleje

Radwańska Agnieszka

Na początku 2006 r. była 316 w rankingu WTA, a pod koniec już 57. Stała się sensacją zawodowych kortów.

[artykuł powstał na początku 2007 r.]

Widząc grę kilkunastoletniej Agnieszki, Wojciech Fibak ogłosił, że oto wreszcie w polskim tenisie pojawił się ktoś, kto osiągnie na korcie więcej niż on. Złośliwcy uznali, że jeśli na taką szczerość zdecydował się taki megaloman, to musi to być prawda.

Żeby Słońce nie zgasło

– Uderz! – ojciec krzycząc zbiega na prawą stronę kortu. Agnieszka bije soczyście z twarzą kamienną i lekko zmarszczonym czołem.

– Za płasko! – zwraca uwagę ojciec i podcina mięciutko piłkę, która szybuje nad siatką. Agnieszka dopada jej w kilku susach, szykując się do egzekucji. – Skończ!

– Ojej! – krzyczy Agnieszka, patrząc, jak uderzona przez nią piłka jakimś cudem ląduje na metrowym aucie.

– Boże, Isia, ślepy by to skończył – śmieje się pan Radwański, zbierając z podłogi żółte piłki.

Krótka przerwa, parę łyków wody i powrót na kort. Zaczyna się miarowa młócka forehand na forehand po crossie, przerywana przez Agnieszkę od czasu do czasu skrótem albo płaskim zagraniem wzdłuż linii. W telewizorze wygląda to lekko, tanecznie. Kiedy siedzi się tuż przy linii, prawie słychać pracujące stawy i krew pompowaną przez serce.

– Technika uderzenia jest nieistotna, nie ma czasu na hamletyzowanie. Tu chodzi o małpią powtarzalność. Wyłączyć mózg i włączyć automat. Cross forehand to prosta sprawa, ale robi się trudna, gdy trzeba uderzyć z całej siły – tłumaczy Piotr Radwański, pakując sprzęt do torby. Trzeba szybko zejść z kortu, bo przy linii czekają następni gracze.

Agnieszka zgadza się na rozmowę, ale krótką, bo plan ma strasznie napięty.

Reklama