Kraj

Poniewierka

Apokalipsy niektórzy ludzie zdają się wypatrywać z tęsknotą. Niech już się zawali, bo będzie jakieś usprawiedliwienie, żeby się poddać.

Są strażnicy moralności i są strażnicy parku. Wolę tę drugą formację, bo ich zadaniem nie jest przykładanie miarki do mojej czaszki i łechtaczki. Wiadomo, że strażnicy moralności są głównie po to, by bezustannie poprawiać gorszy sort dziewcząt i kobiet. Zła matka, bo pracuje. Kura domowa, bo nie pracuje. Profesorka psim swędem – bo mąż na uczelni.

Strażnicy parków narodowych ubrani w zielone polary bronią nie dziewictwa, lecz dziedzictwa. Bronią parków narodowych przed narodem. Niedawno miałam okazję spędzić parę dni w towarzystwie pana Piotra, strażnika wysłanego na front Biebrzańskiego Parku Narodowego i jego żony Tamary. Jako „miastówka” doświadczam napadów głodu przyrody i w panice porzucam dobytek, dzieci oraz obowiązki służbowe i rzucam się do szalupy, wiosłując w stronę zieleni. Po czterdziestce nasiliły mi się takie napady. Składa się na to parę czynników. M.in. wysyp książek o tematyce ekologicznej. Ileż mieliśmy w ostatniej dekadzie tytułów o sekretnym życiu drzew, mózgu porostów, psychice bazylii, ale i półka „agroekologia” zapełnia się książkami na temat koncernów spożywczych, które wytwarzając żywność, używają pestycydów, nawozów i w efekcie, obierając marchew, zastanawiamy się nad tablicą Mendelejewa.

Czy astronomiczne podwyżki cen nawozów spowodują, że rolnicy zlitują się nieco i będą używać mniej chemii, zastanawia się pani Tamara. Przypomina mi się Joasia, która ostatnio polecała mi, bym zamówiła sobie karton ekologicznych karczochów z… Sycylii. „Wspierasz niezależnych rolników. Walczą z mafią i chemią”. Czy to nie obłęd? Te karczochy podróżują do mnie tysiące kilometrów, zostawiając czarny węglowy ślad. Tymczasem pani Tamara opowiada, że „dwa dni płakała”, bo rolnicy wycięli we wsi stuletnie zdrowe wierzby przy drodze.

Polityka 18.2022 (3361) z dnia 26.04.2022; Felietony; s. 110
Reklama