Kraj

Tsunami nieuctwa

Obyś cudze dzieci uczył! Czyżby to stare powiedzenie straciło na aktualności? Bynajmniej.

Miałem w tym roku fantastycznych studentów. Jednakże takich jest niewielu. Uczelnie są jak miasteczka – rynek ładny, lecz zaraz za nim rudery. Każdego dnia setki wykładowców tysiącom studentów dają zaliczenia na podstawie prac zaświadczających o analfabetyzmie autorów. Rzadko stawiają trójki, bojąc się obsmarowania w anonimowych ankietach. Za to często stawiają piątki, mając prawie pewność, że dostali referat dostarczony przez którąś z firm bezczelnie oferujących pisanie prac na zamówienie. Zresztą większość takich „podkładek” to nieprzytomne gnioty. Cóż, klienci niewymagający, wykładowcy tak samo, a zresztą i tak nikt tego nie czyta, łącznie z zamawiającym. Czytanie nie ma bowiem sensu, skoro masz tylko zdecydować, czy dajesz czwórkę, czy piątkę, do czego wystarczy rzut oka.

Jakże zazdroszczę amerykańskim profesorom, skoro otrzymują od swych studentów piękne rozprawki, w rodzaju tych, jakie pisał bohater znakomitej powieści Roberta Silverberga „Umierając żyjemy”. Tylko że przez pół wieku wiele się zmieniło. I nie chodzi tu o młodzież, lecz instytucje. Już od samego początku szkoła i jej uniwersytecka kontynuacja w postaci wstępnych lat studiów działała źle, uwikłana w sprzeczne tendencje: umasowienia i wysokiego poziomu nauczania. Oczekiwać, że prawie każdy absolwent liceum będzie światłym, zorientowanym w historii i literaturze człowiekiem, znającym jakiś obcy język i umiejącym trochę więcej, niż liczyć, jest absurdem zakłamanego umysłu, jeśli jednocześnie zakłada się, iż absolwenci tacy będą stanowili cztery piąte populacji. Czyżby matura była wedle swych programowych założeń dostępna dla ludzi, których inteligencja jest dramatycznie niższa od średniej? I właśnie to załganie jest chyba gorsze niż cała ta propagandowa i pseudonaukowa bałamutność szkolnych programów.

Polityka 26.2022 (3369) z dnia 21.06.2022; Felietony; s. 88
Reklama