Jeśli E.ON jest mój, to z jakiej racji mam mu płacić? A jeśli nie jest, to komu przelać pieniądze? I kto wyłączy światło w razie zwłoki? I czyje będą zwłoki? Czyje zyski? Czyja krew, a czyja nafta?
Mój E.ON jest taktowny. Nie pisze, że muszę zapłacić. W każdym razie nie w pierwszym mailu. On tylko z satysfakcją donosi, że stworzył już możliwość uiszczenia zapłaty. Ach, napracował się, natrudził, ręce urobił, całą noc pichcił specjalną dedykowaną fakturkę, żeby na rano była gotowa.
E.ON potrafi przekazać wiadomość o fakturze w taki sposób, jakby chodziło o nowy odcinek ulubionego podkastu, premierę sezonu lub prezentację jesiennej kolekcji. Już jest! Już czeka! Już zaprasza. Tylu cyferek jeszcze nie widziałeś!
E.ON przysłał też informację o nowej taryfie. Załączył sześć stron tabel i list. Tabel nie rozumiem, ale nie wróżą nic dobrego. W liście napisano, że jeśli mi się nie podoba, mogę rozwiązać umowę. Z każdego zdania bije chłodem. O, mój E.ONIE, co innego obiecywałeś. Inaczej ty miałeś ze mną rozmawiać. Inaczej.
•
E.ON jest mój od 2021 r. Dawniej rachunki przysyłało Moje Innogy. Ledwie opanowałem wymowę tej nazwy, gdy Moje Innogy napisało, że specjalnie dla mnie zmienia logo i markę. „My może więcej” – wyjaśniło przy okazji, demonstrując gramatyczną brawurę, która przenikała całą naszą korespondencję.
Wcześniej rachunki przysyłało Moje RWE. W 2016 r. także i ono zmieniło się dla mnie. Głównie za sprawą nowego logo i nowych kolorów firmowych.
A jeszcze wcześniej, w mrokach przeszłości, archaiczne kwity wrzucał do skrzynki Mój Stary Dobry STOEN. Gdzieś na stosie makulatury – mamy w domu taką stertę pod nazwą „musi gdzieś być, na pewno nie wyrzuciłem” – powoli żółknie list z 2007 r.