NBP wyliczył, że w ciągu ostatniego tygodnia troje wskazanych przez Senat członków Rady Polityki Pieniężnej udzieliło mediom aż 132 wywiadów – a ich treść zagraża stabilności systemu finansowego kraju. Wcześniej prezes NBP Adam Glapiński wraz z czterema członkami rady zapowiedział „rozważenie skierowania zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa”. Takiej wojny w RPP jeszcze nie było.
Dla zwykłych Kowalskich utrata stabilności finansowej kraju oznacza przyśpieszenie i tak już wysokiej inflacji (we wrześniu wyniosła według GUS 17,2 proc.), a w konsekwencji – szybszą utratę wartości złotego. 5 zł za dolara i euro może wkrótce już nie wystarczyć. Osłabienie złotego to kolejny wzrost cen gazu, paliw i prądu. I zachęta do lokowania oszczędności w mocniejszych walutach. Kryzys, którego według Adama Glapińskiego w Polsce nie ma, staje się jeszcze bardziej prawdopodobny.
Dlaczego prof. Przemysław Litwiniuk, prawnik związany z PSL, prof. Joanna Tyrowicz, ekonomistka niezwiązana z żadną partią, mająca za sobą dziesięcioletni staż w NBP, oraz Ludwik Kotecki, wiceminister finansów w rządzie PO-PSL (bo o nich tu chodzi) ściągają Polakom na głowę takie nieszczęście? Z kolejnych komunikatów NBP wynika, że 37 tys. zł miesięcznych apanaży za pracę w RPP to dla nich za mało, chodzi im o to „czy działa telefon, czy da się dobrze zjeść i dostać zwrot za benzynę”. Wypomina się im także przynależność partyjną. Czyni to prezes NBP, bardzo blisko związany z PiS, oraz pozostali czterej członkowie rady, wśród nich politycy PiS zawdzięczający owe 37 tys. zł prezydentowi Dudzie oraz zdominowanemu przez partię rządzącą Sejmowi.
Tymczasem prawdziwą przyczyną bezprecedensowego konfliktu jest niezgoda trzech członków RPP na obecną politykę pieniężną rady, faktycznie prowadzoną przez prezesa NBP, którą wspomniana trójka uważa za nieuzasadnioną i nieskuteczną, a więc nieprowadzącą do zwolnienia tempa wzrostu cen.