Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Sofia z Chagallem

Sporo lat temu, w Warszawie – następnego dnia odlatywałem do Paryża – kładłem się już spać, kiedy niespodziewanie pojawił się Krzyś Kownas i oświadczył, że zabiera mnie na wspaniałe przyjęcie „w starym zamku”. Jechaliśmy w ciemnościach. Owszem, od czasu do czasu zieleniły się jakieś drogowskazy, tak czy owak byłem jednak kompletnie zagubiony. Aż nagle zamek! Autentyczne minione wieki! Wchodzimy, muzyka gra. Przy wielkim dębowym stole siedzi Krzysztof Mroziewicz otoczony wianuszkiem ślicznych pań. Krzysztof jak to Krzysztof – oczy tygrysio zmrużone. Od czasu do czasu tylko rzuci ćwierć zdania. A panie w amoku. Tak sprawdza się jego twierdzenie, iż: „Kasta dziennikarska przetrwa, ponieważ ludzie, spotykając się, zadają sobie zawsze to samo pytanie: Co słychać?”. Tyle że on naprawdę wie, co słychać, i umie to sprzedać w pasjonujący sposób. Myślałbym, że ta noc mi się przyśniła, gdyby nie fakt, że na podzamczu, we wstającym świcie, sprzedawał facet jakąś niebywałą wódkę, która dojechała ze mną do Francji i stała się dowodem, że, owszem, Pan Bóg wiara, ale sen też bywa nie mara.

Krzysztofa Mroziewicza definicja dziennikarstwa udzielającego odpowiedzi „co słychać” jest minimalistyczna. Ona jednak pozwala mu wpisać w grono reporterów Tukidydesa, a nawet owego gońca spod maratonu, który przynosząc wieść o zwycięstwie, był niejako korespondentem wojennym. „Z gałązką lauru Grek ulicą bieżył i padł, wołając »zwycięstwo!« – już nie żył”. Nie takie to jednak radośnie proste. „Pierwszym prawdziwym korespondentem zagranicznym – pisze Mroziewicz – i to od razu korespondentem wojennym był w prasie brytyjskiej William Howard Russel…”.

Polityka 1.2014 (2939) z dnia 26.12.2013; Felietony; s. 110
Reklama