A tak naprawdę złożyło się na to kilka czynników, o których nie mamy wielu okazji wspominać w Polsce. Przede wszystkim policjant, który znalazł chłopca, natychmiast przystąpił do resuscytacji, czyli zadbał o to, by przywrócić dziecku jak najszybciej krążenie i oddech. Wiedział, jak to robić, nie czekał na przyjazd pogotowia, bo nie bał się wykorzystać swej wiedzy w praktyce. To pierwsza rzadkość w tym kraju.
Po drugie, nieprzytomny pacjent został przetransportowany bez zbędnej zwłoki tam, gdzie należy – nie jeżdżono z nim bez sensu po kilku szpitalach, nie szukano miejsca. Gdy trafił do Prokocimia – szpitala przygotowanego do ratowania dzieci w stanach skrajnych – zespół lekarzy i pielęgniarek od razu wiedział, co robić.
Wypracowany standard zadziałał perfekcyjnie. Na miejscu byli ludzie i sprawny sprzęt. Na tym polegało Adasia i jego rodziców szczęście (cud właśnie?), że każdy element tej układanki zadziałał jak należy. Organizacja i kompetencje mogły wspomóc organizm zamarzniętego dziecka, bo trzeba też wspomnieć o tym, że chłopiec był zdrowy, rozwijał się prawidłowo, co na pewno przyczyniło się do tego, że wyszedł z tej opresji cało.
Może jeszcze za wcześnie na te fanfary? Bardzo mi się podoba trzeźwe spojrzenie prof. Janusza Skalskiego, który bez przerwy relacjonuje w mediach stan swojego najważniejszego obecnie pacjenta – cierpliwie tłumaczy dziennikarzom każdą godzinę leczenia, ale studzi głowy, mówiąc, jak bardzo trzeba być precyzyjnym w prognozowaniu przyszłości. Tej bliższej i dalszej.
W odróżnieniu od wielu lekarzy, którzy pojawiają się w telewizji, prof. Skalski ma wielki szacunek do mediów. Odpowiada cierpliwie na każde pytanie, ale przy tym myśli – nie przekracza w najmniejszym stopniu etyki, wie, ile może powiedzieć, by nie zranić uczuć rodziny, a jednocześnie zadowolić ciekawość opinii publicznej.