Prekariat: narodziny klasy
Nowa książka Guya Standinga: jaki los czeka współczesnych prekariuszy
Prekariat to pojęcie socjologicznie nieostre, narzeka Leszek Balcerowicz, przekonując, że nie musimy specjalnie troszczyć się o los prekariuszy, bo zadba o nich niezawodny rynek. Guy Standing, brytyjski ekonomista związany z University of London, autor opublikowanej właśnie przez Wydawnictwo PWN „Karty prekariatu”, do pewnego stopnia potwierdza opinię prof. Balcerowicza: tak, nie musimy zajmować się prekariatem. On zajmie się sobą. Póki co jest klasą społeczną w fazie organizacji, poszukiwania wspólnej świadomości i adekwatnego do niej programu politycznego.
Marksowski proletariat był wytworem kapitalizmu przemysłowego, prekariat wyprodukowała globalizacja. Skutkiem coraz większej dominacji kapitału finansowego jest wielowymiarowy proces realnej konwergencji: znajdujące się jeszcze do niedawna na marginesie rozwoju kraje Trzeciego Świata oraz kraje realnego socjalizmu dołączyły do globalnego rynku. Do kapitalistycznego wyścigu o lepsze życie dołączyły jakieś dwa miliardy gotowych do pracy ludzi. Wielu z nich na tym procesie zyskało – jednym z najbardziej spektakularnych efektów realnej globalnej konwergencji jest wzrost przeciętnego wynagrodzenia w Chinach.
Coraz większe nierówności
Jednak wbrew zapewnieniom wraz z napływem kapitału nie wszystkie łódki poszły w górę. W krajach rozwiniętych nastąpiła stagnacja i demontaż konsensusu wypracowanego w okresie powojennej Wspaniałej Trzydziestolatki, a zwanego państwem dobrobytu. W krajach najbardziej zaawansowanego kapitalizmu, jak Stany Zjednoczone i Wielka Brytania, od lat 70. ubiegłego wieku przeciętne realne dochody przestały rosnąć, wzrosły natomiast w bezprecedensowy sposób nierówności: większość nadwyżki wynikającej ze wzrostu gospodarczego zgarnął mityczny 1 proc.