Niektórzy mówią, że to nie przedsięwzięcie naukowe, ale wielka operacja zwiadowcza. Zresztą wojsko też bierze w nim udział. Dostarcza lodołamaczy i transportowych herculesów, którymi od listopada zeszłego roku na Antarktydę przerzucane są setki ton paliwa, żywności i sprzętu lokowanego w bazach rozmieszczonych na powierzchni lądolodu. Pojawiły się pierwsze grupy naukowców, którzy przez pięć letnich sezonów antarktycznych przemierzą tysiące kilometrów, aby z każdej możliwej strony zbadać olbrzymi lodowiec. Gdyby znajdował się w Polsce, zająłby dwie trzecie jej terytorium. Nazwa lodowca upamiętnia Frederika Thwaitesa, amerykańskiego geologa i glacjologa, zasłużonego w badaniach obszarów polarnych.
„To największy od ponad pół wieku międzynarodowy program badawczy na Antarktydzie. Dostaliśmy na niego 50 mln dol. od rządów USA i Wielkiej Brytanii”, wyjaśniał podczas inauguracji projektu Ted Scambos z amerykańskiego Narodowego Centrum Śniegu i Lodu w Boulder w stanie Kolorado, jeden z dwóch koordynatorów przedsięwzięcia. Drugim jest David Vaughan z Brytyjskiej Służby Antarktycznej. Obaj uczestniczyli w dziesiątkach ekspedycji polarnych i mają na koncie wiele ważnych odkryć. Obaj są też przekonani, że Thwaites – ze względu na swoje rozmiary, położenie oraz wrażliwość na zmiany klimatyczne – jest dziś najsłabszym elementem olbrzymiego lądolodu Antarktydy, może uruchomić lawinę zdarzeń o dramatycznych konsekwencjach dla setek milionów ludzi mieszkających na terenach nadmorskich. „Mniej więcej od dekady widzimy, że dzieją się tam niepokojące rzeczy. Lodowiec przyspieszył, cofa się i kurczy – od góry, a zapewne też od spodu, o czym świadczą zmiany zachodzące na jego powierzchni. Wszystko to wiemy jednak wyłącznie dzięki obserwacjom satelitarnym i lotniczym.