To wyglądało prawie jak misja kosmiczna, tylko kolory się nie zgadzały. Ubrany w czarny kombinezon Franky Zapata stał na platformie startowej na swojej odrzutowej desce, zwanej też flyboardem, obciążony zbiornikiem paliwa przypominającym plecak używany do spacerów kosmicznych. Odliczania słychać nie było, ale pilot sam wystrzelił w niebo jak rakieta, szybko nabierając maksymalnej prędkości i wzbijając się na wysokość kilkudziesięciu metrów.
Odwagi odmówić mu nie można, jak też zaufania do stworzonej przez siebie z niemałym poświęceniem konstrukcji (w czasie prac nad silnikami stracił dwa palce). Po pierwszej, nieudanej próbie, kiedy runął do wody przy operacji uzupełnienia paliwa, druga zakończyła się pełnym sukcesem i Franky zdobył Anglię w 22 minuty. Świat podziwia śmiałka, śmiałek nie wychodzi z telewizora, a jego firma produkująca latające deski ma darmowe godziny czasu reklamowego. Czy o to wyłącznie chodziło? Czy to po prostu sprytny biznesmen, który wyczuł moment i potrafił zabłysnąć? A może jednak jego wynalazek to przełom?
– Z lotnictwem łączy go w sumie tylko to, że porusza się w powietrzu – uważa Bartosz Głowacki z miesięcznika „Skrzydlata Polska”. Skrzydeł deska nie ma wcale, więc z praw aerodynamiki korzysta minimalnie. Unosi się wyłącznie siłą ciągu silników – a raczej miniaturowych silniczków odrzutowych. – I to najbardziej lotnicza technologia wykorzystana w tym wynalazku – mówi Głowacki. Jest jeszcze lotnicze paliwo, kerozyna, czyli nafta lotnicza. Na tym jego zdaniem podobieństwa z tradycyjnym lataniem się kończą. – Ale z pewnością to kolejny krok na drodze rozwoju techniki – docenia inżynier po wydziale lotnictwa. – Choć bardziej zaliczyłbym go do kategorii sportów ekstremalnych niż lotnictwa.