To wyglądało prawie jak misja kosmiczna, tylko kolory się nie zgadzały. Ubrany w czarny kombinezon Franky Zapata stał na platformie startowej na swojej odrzutowej desce, zwanej też flyboardem, obciążony zbiornikiem paliwa przypominającym plecak używany do spacerów kosmicznych. Odliczania słychać nie było, ale pilot sam wystrzelił w niebo jak rakieta, szybko nabierając maksymalnej prędkości i wzbijając się na wysokość kilkudziesięciu metrów.
Odwagi odmówić mu nie można, jak też zaufania do stworzonej przez siebie z niemałym poświęceniem konstrukcji (w czasie prac nad silnikami stracił dwa palce).