Nie ma już odwrotu – stwierdza dr Kasper Jakubowski z Fundacji Dzieci w Naturę. – Funkcja zieleni miejskiej zmienia się z dominującej estetycznej na ekologiczną i edukacyjną.
Fakt, że mówi to architekt krajobrazu, a nie biolog czy absolwent ochrony środowiska, może zaskakiwać. Ale jego podejście do obecności przyrody w mieście to przykład ogromnej zmiany, jaka zaszła w ostatnich latach. I to zarówno w świadomości ludzi, jak i w sposobie, w jaki dzikie zwierzęta zaczęły traktować duże ludzkie skupiska.
Kojot nudzi się w lesie
Do niedawna wydawało się, że przyroda nie czuje się dobrze na obszarach pokrytych asfaltem, betonem i szkłem. Trudno było znaleźć gatunek, który byłby doskonale przystosowany do życia w miastach, bo w końcu to w dziejach naszej planety zjawisko stosunkowo nowe. Pierwsze powstały dopiero prawie 7,5 tys. lat temu – jak na skalę ewolucji biologicznej to ledwie mgnienie oka. A na dodatek przez pierwsze 7 tys. lat procent ludzi, który w nich zamieszkiwał, nigdy nie przekraczał 5. Zdecydowana większość przedstawicieli naszego gatunku żyła na terenach wiejskich o niskim zagęszczeniu.
Sytuacja zaczęła się gwałtownie zmieniać dopiero wraz z wybuchem rewolucji przemysłowej. Rozwijające się fabryki przyciągały do miast mieszkańców wsi. W 1800 r. zasiedlało je już 7 proc. ludzkości, w 1900 r. – 16 proc., a w 2007 r. – ponad 50 proc. I ten kierunek migracji się nie zmienia: Hannah Ritchie i Max Roser z University of Oxford w artykule „Urbanization” w portalu Our World in Data szacują, że w 2050 r. miasta będzie zamieszkiwało ponad dwie trzecie ludzkości.
Przyspieszająca urbanizacja wiązała się ze zmianą charakteru miast. Znikały obszary dzikie, porośnięte drzewami, krzewami czy roślinnością łąkową.