W dzisiejszym świecie dane o miliardach ludzi kontroluje na sposób feudalny kilku cyfrowych cesarzy: firmy spod szyldu GAFA, czyli Google, Apple, Facebook, Amazon. Zbudowały ogromną prywatną infrastrukturę. Z jednej strony jest ona wykorzystywana do obserwowania i analizowania tego, co robią ludzie, i wytwarzania wiedzy na ich temat. Z drugiej – służy do przerabiania tej wiedzy na komercyjny zysk z reklamy i pozycjonowania treści. Platformy internetowe stały się gigantycznymi laboratoriami, wyspecjalizowanymi w badaniu zachowania użytkowników. A zarazem są rynkiem usług i informacji, bez którego nie potrafimy już funkcjonować.
Gdzie tu miejsce na suwerenność, którą najprościej zdefiniować jako władzę nad danymi, algorytmami i całym zapleczem niezbędnym dla sztucznej inteligencji? Trudno nawet pomyśleć, że użytkownicy sami mieliby ją sobie wywalczyć. Okruchy danych są zbierane dyskretnie, w zasadzie nieodczuwalnie. Ich analiza i interpretacja – a więc generowanie kolejnych, coraz cenniejszych, warstw wiedzy o nas – odbywa się na zapleczu, poza naszą świadomością. Efekty – personalizowane reklamy, targetowane treści, rekomendacje zakupowe, podpowiedzi „jak żyć” – są prezentowane jako wygodna usługa. W pakiecie dostajemy też panel sterowania ustawieniami. Ale on nie pozwala uciec ze świata, w którym jesteśmy albo źródłem danych, albo celem manipulacji, daje jedynie złudzenie kontroli.
Użytkowników nie trzeba przekonywać, że ich dane to wartość. Ale z ich perspektywy – ludzi nauczonych biernego korzystania z technologii – kontrola nad danymi to również wysiłek. Chętnie podejmują go za nas nowe firmy. Jednak dla nich poważną barierą jest efekt skali, z której korzystają globalne platformy. Dlatego coraz większa nadzieja w regulacjach – w tym Komisji Europejskiej – które mogą rozbijać cyfrowe monopole i otwierać rynek.