Działania wojenne i szykowane do nich uzbrojenie nie istnieją w oderwaniu od spodziewanego przeciwnika. Przez blisko 50 lat zimnej wojny głównymi rywalami pozostawały USA i ZSRR. Przełom tysiącleci upłynął pod znakiem końca historii. Na arenie międzynarodowej nie było państwa, które mogłoby nawiązać równorzędną walkę z siłami zbrojnymi USA, a te zaczęły rozwijać systemy uzbrojenia przeznaczone do konfliktów zwanych asymetrycznymi bądź niskiej intensywności, które często bardziej od starcia żołnierzy przypominały akcje antyterrorystyczne policji.
Ten okres względnego komfortu w stosunkach międzynarodowych nie trwał jednak długo. Co najmniej od początku ubiegłej dekady nikt nad Potomakiem nie ma złudzeń, że czas monopolu USA na potęgę militarną dobiegł końca, a nowym głównym wrogiem Stanów Zjednoczonych, a w szerszym ujęciu – całego Zachodu – stała się Chińska Republika Ludowa. Geografia potencjalnego konfliktu zbrojnego między tymi stronami stawia duże wyzwania przede wszystkim przed US Navy, amerykańską marynarką wojenną. Agresywna polityka Chin objawia się głównie na Morzach Południowochińskim i Wschodniochińskim.
Od czasów drugiej wojny światowej na Pacyfiku kluczowym rodzajem okrętów, od których zależą losy morskich bitew, są lotniskowce. Jednak ostatnio pojawiły się trendy, które sprawiły, że sztabowcom US Navy trudno jest planować długotrwałe działania lotniskowców na dystansach poniżej półtora tysiąca kilometrów od chińskiego wybrzeża. Z jednej strony w Chinach doszło do intensywnego rozwoju rakiet przeciwokrętowych dalekiego zasięgu, z drugiej – ogólnie okręty, a lotniskowce w szczególności – drożeją w zawrotnym tempie. Zniszczenie każdego z 11 lotniskowców US Navy staje się dla Chin coraz łatwiejsze, a zastąpienie go nowym dla USA coraz trudniejsze.