Kto nie lubi oglądać brytyjskich filmów o brytyjskiej monarchii? Chyba tylko zaprzysięgli antyrojaliści. Film sprzed pięciu lat o królowej Elżbiecie II był przebojem. Jeszcze większym jest już film Toma Hoopera „Jak zostać królem”. Tamten był udany, ten jest prawie perfekcyjny. Ale i dzieło Hoopera oraz jego wytrawnej ekipy podzieliło klasy gadające w kręgu anglosaskim. Przez jednych jest odbierane jako oda do monarchii, przez innych jako dramat psychologiczny, jeszcze inni nie posiadają się z oburzenia.
Bardzo opiniotwórczy krytyk Christopher Hitchens, u nas znany głównie z ataków na religię, każdą religię, okrzyknął dzieło bezwstydnie fałszującym historię. Jego zdaniem film próbuje wybielić brytyjską dynastię panującą o niemieckich korzeniach, kreując mit o jej walnym udziale w heroicznych zmaganiach Brytyjczyków z Hitlerem. Tymczasem – przypomina Hitchens – na ówczesnym brytyjskim dworze królewskim panowała atmosfera ugłaskiwania nazistowskiego kanclerza III Rzeszy w nadziei, że zadowoli się on ustępstwami i nie zaatakuje Brytanii.
Rola monarchy
Faszyzm budził rzeczywiście zainteresowanie klas wyższych jako ruch antykomunistyczny, stawiający tamę rewolucji proletariackiej w Europie. Zresztą nie tylko wyższych. Na Wyspach rósł w siłę rodzimy oddolny ruch faszystowski pod wodzą arystokraty Oswalda Mosleya. W tym przypadku klasy wyższe i niższe łączyły te same fobie i złudzenia. Późne lata 30., kiedy toczy się akcja filmu, to są lata bardzo złe: ciężki kryzys ekonomiczny, wojna domowa w Hiszpanii, postępy faszyzmu i autorytaryzmu.
Politycy brytyjscy widzą te zagrożenia.