"Zakochany jest nie w operze, ale w sobie". Tak pisali.
- Nieprawda, nigdy nie byłem w sobie zakochany.
Serio?
- Naprawdę. Ale bez przerwy mi to wmawiali, przez zawiść. Tak we mnie strzelali, bo chodziłem w uprasowanych spodniach, w śnieżnobiałej koszuli, dobrze ostrzyżony. Więc kocha siebie, bo się dobrze ostrzygł. A ja od dziecka chodziłem do fryzjera.
A kto panu prasował?
- Mama, a częściej niania.
Pana wygląd smokingowy był buntem przeciw szarości PRL?
- Nie, tak mnie ukształtowali rodzice i babka. Że trzeba mieć maniery. Że człowiek cywilizowany nosi garnitur, koszulę, krawat. Że myje zęby, ma czyste paznokcie. W PRL-u wypisywali o mnie rzeczy nawet dzisiaj wstydliwe. Dla tych, którzy pisali, nie dla mnie.
Co takiego?
- Przypomnę tytuły: "Fanaberie Kaczyńskiego", "Robotnicy we frakach" - i to poważni publicyści w poważnych gazetach. To była ich reakcja, że na festiwalu w Łańcucie wprowadziłem stroje wizytowe. Bowiem na afiszach umieściłem nadruk - propozycję dla publiczności. Bo jeśli w zamku księżnej Lubomirskiej występowali wielcy artyści ubrani w suknie, we fraki, ja w marynarce pluszowej z muszką, były transmisje telewizyjne, to dlaczego na sali miały siedzieć rozczochrane osoby z główką kapusty w siatce?
Pisali, że za szybko mówię, bo wtedy czytano z kartki, a ja całe życie mówiłem z głowy. W telewizji kartka i prompter dla mnie nie istniały. Miałem sprawność mówienia i przez lata nie mogli mi tego darować. Albo inny zarzut, że jeśli zapraszam artystkę, to nie daję jej dojść do głosu, tylko sam mówię.
Nieraz miałem takie wrażenie.
- Ale nie było powszechnie wiadomo, że często moim gościem była wybitna artystka, która prywatnie okazywała się kompletną niemową.