Pierwsza grypę pokazała telewizja. Grypa miała twarz zasłoniętą maseczką, przez co stawała się tym bardziej groźna. No i była obca, to znaczy cudzoziemska. Jak tylko studiująca w Polsce Natasza zobaczyła tę grypę, zaraz zadzwoniła do matki, która mieszka na Ukrainie. Matka się zdziwiła, bo grypy nie widziała. Ludzie maseczek żadnych nie nosili. Na bazarek mięso chodzili kupować. A tam sprzedawca słonecznik łupie, pestkami pluje i handel idzie. Natasza tą grypą jednak bardzo się martwiła. W dodatku to, co dwa tygodnie wcześniej razem z mężem oglądali z Ukrainy, wkrótce zobaczyli w polskich dekoracjach. Znajomy dziennikarz zdradził im w zaufaniu, że jest pierwszy zmarły – w szpitalu w Pucku. 37-letni emerytowany policjant, który jeszcze 7 listopada zaledwie gorączkował i kaszlał, sześć dni później już nie żył. Zmarł o godz. 17 w piątek, trzynastego.
„Mamy epidemię grypy” donosił na pierwszej stronie 17 listopada dziennik „Polska”. Choć precyzyjniejszy był jak zawsze „Super Express”: „Ogłoszono epidemię grypy. Jest już druga śmiertelna ofiara wirusa”. Prawda wygląda inaczej: do 23 listopada, kiedy oddajemy ten tekst do druku, nikt stanu epidemii nie ogłosił (nie wykluczamy, że wkrótce może trzeba będzie to zrobić), bo dotychczasowe wiadomości o kilku zgonach z powodu pogrypowych powikłań to jeszcze żaden alarm.
Epidemia według definicji medycznej to „wystąpienie na danym obszarze zakażeń lub zachorowań na chorobę zakaźną w liczbie wyraźnie większej niż we wcześniejszym okresie albo wystąpienie zakażeń lub chorób zakaźnych dotychczas niewystępujących”. Żaden kraj na świecie nie ogłosił stanu epidemii w związku z tegoroczną grypą.