Armia działa i wypełnia zadania – to najczęściej powtarzany komunikat zarówno ze strony Ministerstwa Obrony Narodowej, jak i Biura Bezpieczeństwa Narodowego, i nie jest to propagandowe pudrowanie rzeczywistości. Pierwsze grupy wsparcia pod domami ofiar pojawiły się spontanicznie, nim jeszcze wydano rozkazy, niespełna pół godziny po upublicznieniu informacji o wypadku. Równie sprawnie odbyło się przejęcie obowiązków przez zastępców poszczególnych rodzajów sił zbrojnych. Szeregowy żołnierz mógł nie zauważyć zmiany. W planach przygotowanych na sytuacje szczególne tak to właśnie miało wyglądać. I wyglądało.
Niestety, na tym dobre wiadomości się kończą.
Powrót wodzów
Tragedia w Smoleńsku była dla armii podwójnie bolesna, bo przez pierwsze godziny po katastrofie o wojskowych mówiło się niewiele. A kiedy już media zaczęły ich przypominać, okazało się, że o niektórych nie można było powiedzieć ani napisać za wiele. – Armia to cały czas struktura zamknięta, z założenia odcinająca się od mediów, a nawet cywilów. W efekcie nie miał nawet kto porządnie pożegnać naszych kolegów. Śledzę nekrologii. Cywile mają ich setki, najważniejsi generałowie znacznie mniej. To też coś mówi o naszej pozycji w społeczeństwie – tłumaczy jeden z emerytowanych generałów.
To, czego części wojskowych zabrakło w mediach, zrekompensowane zostanie z pewnością na pogrzebach. Skala przedsięwzięcia, jakim są czekające nas pochówki najważniejszych osób w państwie, przekracza wszystko, co armia musiała zorganizować przez ostatnich 29 lat. Tym bardziej że wojsko nie tylko pożegna 24 swoich ludzi (dowódców rodzajów wojsk, przedstawicieli ordynariatów, załogę i obsługę samolotu, emerytowanych wojskowych), ale będzie również współuczestniczyć w pochowaniu pozostałych ofiar katastrofy.