Wyraźnie tworzy się doktryna „tuskizmu”, polegająca na spychaniu wszelkich bardziej wyrazistych idei na margines, ponieważ zagrażają one głównemu społecznemu nurtowi, który musi się bronić przed skrajnościami i ideologicznymi uzurpacjami. To jest linia polityczna na najbliższe wybory, a może – jeśli się okaże skuteczna – na dłużej, dopóki będzie wydajna.
By uświęcić tę prozę, dodać jej poezji, premier szuka nowego patosu i widowiskowej pokory: klęka tylko przed Bogiem i narodem. Porzucił na ten czas, przynajmniej jak na razie, wcześniej często i chętnie wygłaszane litanie o modernizacji, europejskości, nowoczesności. Nie są one oczywiście uchylone, ale na pewno straciły na powabie świeżości i odporności – po trzech przeszło latach rządzenia – na ataki krytyków, którzy Platformie wystawiają twarde rachunki za reformatorskie niesprawności.
Tusk – co wyraźnie brzmiało w jego rocznicowym przemówieniu, ale też w wielu innych wypowiedziach – nie widzi żadnego powodu, aby nie iść politycznie dokładnie środkiem społecznych przekonań. Nawet jego tak zwane przesunięcie Platformy na lewo, o czym rozpisuje się konserwatywna prasa, wynika raczej z faktu, że – co pokazują ostatnie badania (na przykład w kwestii opinii o związkach partnerskich, 54 proc. za) – poglądy Polaków w tej i innych obyczajowych sprawach przesunęły się w kierunku postaw liberalnych i lewicowych. „Lewicowość” nie ma tu większego znaczenia, to po prostu lekka korekta kursu platformerskiego tankowca, który sam wyznacza kierunki i określa miejsce centrum.
Przez całe lata Tusk był przekonany, o czym nieraz mówił, że Polacy są w gruncie rzeczy konserwatywni i tradycyjni, mimo pewnego otwarcia na nowe europejskie trendy, i sam właśnie taki był.