Głównym celem PiS nie będzie pozyskiwanie nowych wyborców, ale odwodzenie od wyborów ludzi, którzy ponadstandardowo zwiększyli frekwencję w 2007 r. i poparli Platformę. Jeśli teraz zostaną w domach, partia Kaczyńskiego wyjdzie na swoje. To zdecyduje o wyniku wyborów, gdyż najtwardsze elektoraty PO i PiS są liczbowo zbliżone.
Na sobotniej konwencji PiS Jarosław Kaczyński podał główne wątki kampanii swojej partii: modernizacja to obowiązek, a nie łaska Tuska, Polska oddala się od standardów zachodniej demokracji, dominuje kłamstwo, manipulacja i nadużywanie wymiaru sprawiedliwości, krajem rządzi nietwórcza i bezideowa grupa interesu. Nie obyło się bez insynuacji, kiedy lider PiS zapytał, czy Tusk jest polskim premierem, czy człowiekiem na usługi, np. „potężnego sąsiada”.
Ale to już klasyka, choć powracanie do metody insynuacji może dziwić – przecież to jeden z głównych powodów nienawiści do PiS. Niemniej najważniejszy motyw był inny; kiedy prezes rozważał, czym jest dzisiaj polityczna odwaga, zwrócił się do premiera Tuska: „niech pan spojrzy w oczy kobiecie, która, aby posłać dziecko do szkoły, musi pójść do banku po kredyt”. I jeszcze jedna charakterystyczna fraza, znana z czasów prób ratowania stoczni: pieniądze muszą się znaleźć, tylko trzeba mieć dobrą wolę i chęci. Kaczyński stwierdził, że PiS nie wierzy, aby nie było środków na żłobki, przedszkola, mieszkania dla młodych, drogi. Te środki muszą się znaleźć, „to jest nasz program, Polacy mają prawo do marzeń” – triumfalnie podsumował Kaczyński.
Ten ton zatroskania o „porzuconych przez Tuska” ludzi widać też w innym niedawnym wystąpieniu lidera PiS: „Gdzie jest premier, czy premier przypadkiem nie porzucił tych, którzy głosowali na niego w 2007 r.