Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Rower profesora

Wojna o ACTA w Sejmie a polskie prawo

Wojna o ACTA, czyli międzynarodową umowę dotyczącą zwalczania piractwa internetowego i podróbek, przeniosła się z Internetu i ulic (w Kielcach doszło nawet do zamieszek) do Sejmu. Posłowie nie kryli oburzenia, że rząd chce podpisać umowę, która - w ich ocenie - godzi w podstawowe prawa obywatelskie. Tyle że większość ich zarzutów dotyczyła regulacji, które w polskim prawie są już od dawna. Kolejny raz się okazało, że nasi prawodawcy mają kłopoty z ogarnięciem prawa, które sami stanowią.

Słuchając debaty sejmowych komisji ds. UE, kultury oraz innowacyjności można było odnieść wrażenie, że umowa ACTA będzie pierwszym w Polsce aktem prawnym regulującym kwestie praw własności intelektualnej. I zapewne dla większości dyskutantów był to pierwszy akt prawny z tej dziedziny, jaki przeczytali. Nie kryli poruszenia lekturą, choć najczęściej emocje wynikały z elementarnych braków wiedzy prawniczej przy jednoczesnej wysokiej samoocenie własnych kompetencji. Tymczasem większość kwestii, które obejmuje ACTA jest już uregulowana.

Umowa ma bardziej znaczenie jako deklaracja polityczna, choć prawnicy spierają się, czy niektóre jej zapisy nie wpłyną na stosowanie prawa krajowego. Mamy bowiem już sporą liczbę ustaw i traktatów międzynarodowych, w tym m.in. ustawę o prawie autorskim i prawach pokrewnych, ustawę o własności przemysłowej, konwencję berneńską o ochronie dzieł literackich i artystycznych (Polska przystąpiła do niej przed II wojną), TRIPS (Porozumienie w sprawie Handlowych Praw Własności Intelektualnej).

Ale przede wszystkim mamy dyrektywy UE, bowiem zmiany naszego prawa własności intelektualnej w ostatnich latach koncentrują się na inkorporacji regulacji unijnych. Tymczasem odnieść można było wrażenie, że wielu posłów, zabierając głos na temat ACTA, kontestowało nie tylko podstawowe reguły ochrony praw własności intelektualnej, ale także prawa cywilnego. Nie kryli na przykład oburzenia pomysłem penalizacji nielegalnego rozpowszechniania utworów (także w Internecie), choć obowiązująca ustawa o prawie autorskim przewiduje karę pozbawienia wolności (do lat 5) już od 1994 roku. Przepis, którym dziś straszy się internautów, jest zresztą martwy – nikt nigdy nie został skazany za internetowe piractwo.

W dyskusji pojawił się nawet zarzut, że nie wiadomo po co mamy być tacy gorliwi w tej walce z piractwem i podróbkami.

Reklama