Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Żona Przemysława Gosiewskiego: Trudno uwierzyć w wypadek

Beata Gosiewska, wdowa po szefie klubu parlamentarnego PiS mówi o swoich przeżyciach z pierwszych dni po katastrofie smoleńskiej i o tym, dlaczego nie wierzy rządowi.

Juliusz Ćwieluch:- Jest sobota 10 kwietnia. Mąż szykuje się na wyjazd do Smoleńska. Zjadacie państwo razem śniadanie. On całuje panią na do widzenia? Tak wyglądały ostatnie chwile razem?
Beata Gosiewska:- Nie. Wylot był wcześnie rano. Przed snem mąż poprosił mnie, żebym nastawiła budzik na 5 rano. Nastaw głośno, żebym nie zaspał – prosił. Nastawiłam, ale tak naprawdę to czuwałam całą noc. Jak zadzwonił budzik, to go wyłączyłam. Obudziłam męża i po prostu położyłam się spać. Przemek zjadł coś szybko i wyszedł.

Lubił latać?
Nie. Miał lęk wysokości. Raz jako wicepremier leciał do Portugalii. Teraz po raz pierwszy leciał z prezydentem. Bardzo rzadko latał też po kraju. Zawsze się bałam, że zginie na drodze. Pokonywał setki tysięcy kilometrów rocznie.

W Kielcach mówiono na niego „pojawiam się i znikam”, bo potrafił obsłużyć trzy imprezy w ciągu dnia.
Trzy to minimum. Potrafił pięć, siedem imprez załatwić w ciągu jednego dnia. On po prostu jechał, wchodził, przemawiał, wychodził, jechał dalej, przemawiał, wychodził itd. Chciał być wszędzie.

A pamięta pani, jak był ubrany w sobotę?
Miał ciemny garnitur. Pamiętam jak przez mgłę, że pytał, jaki dobrać krawat. Ja zawsze dobierałam krawaty mężowi. Odpowiedziałam – tylko nie czerwony, załóż jakiś ciemny. Ubrał granatowy ze wzorkiem. Do tego jasną koszulę. Mąż nosił tylko białe, ewentualnie błękitne koszule.

Pytam, bo później te wszystkie szczegóły zaczęły być ważne.
Tak, łącznie z marką butów.

Kiedy dowiedziała się pani o tym, że była katastrofa?
Dowiedziałam się dosyć późno, zadzwonił ktoś ze znajomych i powiedział, że spadł samolot prezydencki.

Polityka 30.2010 (2766) z dnia 24.07.2010; s. ${issuePage}
Reklama