Dwie wojny światowe, rewolucja komunistyczna i w końcu upadek komunizmu, tak można streścić krótką, lecz intensywną historię XX w. Gdy w 1989 r. najpierw w Polsce, a potem w innych krajach zaczęły upadać reżimy realnego socjalizmu, wszystko wydawało się jasne – końca dobiegła nieudana i tragiczna zarazem próba budowy raju na ziemi. Wygrał kapitalizm i liberalna demokracja, bo najbardziej odpowiadają ludzkiej naturze i najlepiej pozwalają realizować się wolności. Francis Fukuyama, amerykański filozof polityki, ogłosił nawet, że skończyła się historia – nie ma już przecież o co walczyć.
Nauki społeczne dorobiły się jednak w XX w. bardzo ważnego pojęcia „długiego trwania” – longue durée – wprowadzonego do intelektualnego obiegu przez francuską szkołę historii Annales, z którą związani byli tacy historycy, jak Marc Bloch i Fernand Braudel. To nie rewolucje i wojny zmieniają świat. Wyrażają one natomiast napięcia w zmieniającej się powoli strukturze społeczno-gospodarczo-politycznej. W tej perspektywie upadek komunizmu oznacza nie tyle koniec pewnego eksperymentu, ile jest symptomem o wiele ważniejszych i głębszych przemian w wymiarze globalnym.
Przemiany te dotyczą samego kapitalizmu, który w ciągu 500 lat, począwszy od zamorskich wypraw Hiszpanów i Portugalczyków, stał się systemem podporządkowującym swojej logice cały glob. Ta logika to m.in. dążenie do nieustannej akumulacji kapitału, które prowadzi do podziału świata na centrum i peryferia. Peryferia: w XVI-wiecznej Europie Rzeczpospolita, w XIX w. kolonie, w drugiej połowie XX w. kraje rozwijające się – są źródłem taniej siły roboczej i innych zasobów niezbędnych do tego, by centrum mogło zajmować się bardziej produktywnymi i zyskownymi zajęciami.