Przypomnijmy, jak to było w bestsellerze „Anioły i demony” Dana Browna. Akcja powieści koncentrowała się wokół wątku poszukiwania pojemnika z kilkoma gramami antymaterii, skradzionego ze słynnego ośrodka badań jądrowych CERN pod Genewą. Pojemnik ten miał być następnie ukryty gdzieś w Watykanie. Gdyby nie został w porę odnaleziony, a więc przed rozładowaniem się zasilających go baterii, nastąpiłby wyciek antymaterii. I w kontakcie z materią doszłoby do eksplozji, niszczącej cały Watykan.
To oczywiście tylko wysokonakładowa fikcja literacka. I choć dla większego realizmu niektóre sceny filmu „Anioły i demony” z Tomem Hanksem w głównej roli rzeczywiście kręcono w CERN-ie, sam ośrodek podkreślał, że proza Browna nie ma wiele wspólnego z nauką. Badacze przekonywali, że istnienie pojemnika, w którym można by przechowywać antymaterię, to czyste science-fiction. Zaś sama antymateria jest niezwykle nietrwała. Po jej uzyskaniu można ją obserwować zaledwie przez ułamkowe części sekundy, co ogromnie utrudnia eksperymenty.
Ale od zeszłego tygodnia ten ostatni argument jest już nieaktualny.
Od 1928 do dzisiaj
W końcu lat 20. XX wieku wielki angielski fizyk, współtwórca mechaniki kwantowej Paul Dirac, usiłował podać równanie fizyczne opisujące elektron. Po wielu wysiłkach odkrył jednak, że jego równanie ma – zamiast jednego – dwa prawidłowe rozwiązania. Jedno z tych rozwiązań dotyczyło elektronu. A drugie? W ten sposób uczony doszedł do wniosku, że w świecie musi istnieć jeszcze jakaś, nie odkryta dotąd cząstka elementarna. Dokładnie taka jak elektron, ale o przeciwnym ładunku. Dirac tą teoretyczną antycząstkę nazwał pozytonem i opublikował swoje słynne dziś tzw. relatywistyczne równanie elektronu, zwane równaniem Diraca.