Tekst ukazał się w POLITYCE w lutym 2013 r.
Dużo się o nich mówi i pisze, często emocjonalnie. Powszechnie uważa się na przykład, że stosowanie w produktach spożywczych dodatkowych substancji – oznaczonych symbolem „E” (z numerem) – służy podniesieniu atrakcyjności i świeżości tych produktów. Że mają one lepiej smakować, lepiej wyglądać i pachnieć oraz dłużej nadawać się do jedzenia i przez to bardziej przyciągać klientów.
Rodzą się więc wątpliwości, czy na pewno taki kawałek wędliny lub sera sam w sobie nie jest wystarczająco smaczny i trzeba ten smak jeszcze ulepszać? Albo: dlaczego coś, co mamy zjeść, musi mieć koniecznie przydatność aż wielotygodniową lub nawet wielomiesięczną? Być może wcale nie musi tak być, a w związku z tym wszystkie te „E” są kompletnie niepotrzebne. Zwłaszcza, że oznaczają często substancje chemicznie przetworzone, niekiedy nawet zupełnie sztuczne, które w nadmiarze z pewnością mogą szkodzić lub uczulać.
Niestety, jest tak, ale tylko do pewnego stopnia. Niektóre „E” rzeczywiście głównie dosmaczają lub dobarwiają serki, lody, jogurty, musy czy sosy – i te „E” należałoby piętnować – ale większość jest stosowana po to, by produkt w ogóle mógł zaistnieć w formie, jaką znamy i do jakiej jesteśmy przyzwyczajeni. Bez wielu „E” masowa produkcja żywności w ogóle nie byłaby możliwa, a to ona jest podstawą wyżywienia milionów ludzi na całym świecie.
Jak ulepić margarynę
To wie każdy. Ma zawsze ten sam kolor, smak, zapach i konsystencję. Dość dobrze się rozsmarowuje. Ponoć lepiej smakują z nią kanapki. Żeby jednak taka margaryna mogła w ogóle powstać, trzeba ją odpowiednio przygotować. W większości produktów spożywczych, i tak jest w przypadku margaryny, łączone są ze sobą substancje, które w naturze w ogóle się nie łączą lub łączą się z wielkim trudem – na przykład woda i tłuszcze.